Półmaraton w Wiączyniu miał stanowić sprawdzian jak wygląda mój stan zdrowia na dłuższym dystansie oraz długie wybieganie przed maratonem w Krakowie. Założenie biegu było takie,że wspólnie z moimi przyjaciółmi biegniemy w tempie ok. 5'40. Trochę się krzywiłam,że tak wolno,ale z drugiej strony sama miałam świadomość,że wciąż jeszcze mój stan zdrowia nie pozwala na "szaleństwo".
Stres przed biegiem tradycyjnie towarzyszył mi od samego rana. Cztery razy się przebierałam i za każdym razem coś mi nie pasowało. Jedynie miałam pewność co do wyboru obuwia. Typowy kobiecy brak dnia pt:" we wszystkim wyglądam beznadziejnie". I przed zawodami tak bywa.;)
W Wiączyniu odmeldowaliśmy się z Piotrem półtorej godziny przed startem. Miejsce piękne. Stadnina koni , pola, lasy, intensywna wiosenna zieleń i przyjemna temperatura. Nie za ciepło, nie za zimno. Po odbiorze pakietów startowych zdecydowaliśmy się na dwa kilometry truchtu. Słabo. Po kilometrze byłam zmęczona. No, pięknie... Chyba to nie będzie mój dzień-pomyślałam,ale z drugiej strony przecież to ma być tylko trening więc czemu ja się znowu spinam.
11.30-zaczęło się. Biegniemy grupą. Rozmowy, żarty, ja się odzywam najmniej. Szczerze mówiąc nie jestem zbyt rozmowna w trakcie zawodów. Poczułam,że jest mi "ciasno" i delikatnie odbiłam do przodu. Lubię mieć przestrzeń wokół siebie. Biegnę. Szybko wchodzę w szybsze tempo niż zakładane, 5'15, 5'10 . Tak dobrze mi się biegnie. Oddech spokojny, noga milczy, przyroda jest zjawiskowa. Drzewa, polany, gaiki brzozowe. Widziałam nawet w jednym miejscu sarny, które żwawo przebiegły przez drogę .Rozglądam się na boki i cieszę się ,że mogę pobiegać w tak pięknym miejscu. Słyszę tylko przyspieszone oddechy biegaczy,swój własny, uderzenia stóp o leśną drogę i śpiew ptaków. Mam świadomość ,że biegnę za szybko i postanawiam,ze ok...do dziesiątego kilometra utrzymam to tempo, a drugą połowę zwolnię do zalecanego 5'40. Tak,żeby wilk był syty i owca cała. ;)
Dycha zleciała nie wiadomo kiedy. Co jakiś czas tradycyjnie zawracam głowę biegnącym obok pytaniami" w jakim tempie biegniemy?". Zegarka nie posiadam w dalszym ciągu i chyba nieprędko coś się zmieni w tym temacie. Na ok. 11 kilometrze próbuję zwolnic i wtedy na rowerach przechwytuje mnie Angelika z Michałem informując mnie ,że jestem trzecia. Daleko przede mną biegnie Kasia i wydaje mi się ,że nie realne jest jej dogonienie więc postanawiam się skupić na utrzymaniu trzeciej pozycji. O założeniach treningowych już do końca nawet nie pomyślałam. Angelika i Michał towarzyszyli mi ok. 1,5 kilometra i wtedy moje tempo podskoczyło na 4'30( jeszcze raz dzięki za wsparcie i żel). Po jakimś czasie zwolniłam z obawy,że w tym tempie mogę szybko się spalić, a do końca jeszcze sporo. Bez sensu ryzykować. Do siedemnastego kilometra tempo ok.5'04. Zmęczenie rośnie, ale udaje mi się zrównać z Kasią i objąć prowadzenie. Kondycja nie ta sama co pół roku temu. Jest nieźle, ale do formy sprzed kontuzji jeszcze daleka droga. Dzięki Bogu,że prowadząc spinning kilka razy w tygodniu mogę pracować nad wydolnością nie obciążając stawów. W przeciwnym wypadku nie było by o czym marzyć. Dwa kilometry przed metą zaczynam czuć ,że mam dosyć, ale staram się odwrócić myśli od zmęczenia. Cieszę się perspektywą tego niepowtarzalnego momentu przekraczania linii mety, myślę o czekającym mnie Krakowie i wracam myślami do Maratonu Warszawskiego. I tu refleksja,że właśnie mniej więcej takie tempo miałam biegnąc ten maraton jak dziś-biegnąc zaledwie połowę. I ta świadomość,że nie dałabym rady przebiec kolejnych dwudziestu kilometrów na dzień dzisiejszy w takim tempie.
Już ledwie żyję. Ostatnie dwa kilometry podkręcam delikatnie, wredny podbieg na koniec i upragniona meta. Wpadam na nią zmęczona i szczęśliwa! Czas netto 1'41'32,ale trasa liczyła ok. 20 km więc nie była to pełna połówka. To akurat jest dla mnie bez znaczenia. Wyniki jeszcze muszą poczekać ,a po za tym życiówki robi się na atestowanych trasach. Większość takich terenowych , leśnych biegów liczy dystanse tzw. "około".
Po raz kolejny okazało się,że niestety ,ale jestem klasycznym, niereformowalnym przypadkiem, który nie potrafi grzecznie zaliczyć zawodów w tempie treningowym. Czy źle mi z tym? Niespecjalnie;) Jeszcze raz przepraszam Bogusz, wiem,że jesteś zły! Ale taka już jestem . Czerpię z biegania to co lubię. Wróciłam do tego co kiedyś i jest mi z tym dobrze. Oczywiście mam świadomość na ile mogę sobie pozwolić. Cieszę się ,że jakiś potencjał we mnie został i mam nadzieję,że na jesieni uda mi się powalczyć o poprawienie wyników. Na razie jest dobrze jak jest!!! Cały czas do przodu!
Komentarze
Prześlij komentarz