Trzy miesiące wcześniej. Dialog w gabinecie lekarskim:
-Panie doktorze czy mam szansę żeby przebiec Maraton w Krakowie w maju?
-A czy maraton ma szansę odbyć się bez Pani?
-:((( Wolałabym aby odbył się ze mną...
-Owszem ma Pani szansę.
- :))))
Od tego czasu nie było dnia abym o tym nie rozmyślała. Udział w tym maratonie był marzeniem tak ogromnym,że odliczałam tygodnie, dni i ciągle analizowałam czy zdążę do tego czasu dojść do siebie czy nie. Na szczęście stan zdrowia poprawiał się, zaczęłam biegać, zaliczyłam dwa starty: dychę i półmaraton i uznałam,że spróbuję.
Ostatnie dni przed wyjazdem do Krakowa to było już tylko wielkie odliczanie i w końcu szczęśliwie 14 maja o godzinie 9.00 ruszyłam ze znajomymi w drogę po spełnienie jednego ze swoich wielkich biegowych marzeń. Przemiły dzień. Odbiór pakietu, zdjęcia , zwiedzanie , znajomi, adrenalina wzrastająca z każdą minutą to tak pokrótce. W nocy kiepsko spałam. Budziłam się i znów po raz tysięczny zastanawiałam się czy dam radę,czy nie zacznie boleć, a jak zacznie to jak mocno i co dalej, czy dam radę ukończyć i czy wrócę do domu z upragnionym medalem na szyi z wizerunkiem smoka?
Nadszedł ranek. Już o 7.00 byłam gotowa i ustrojona w pakiet. Nerwowo dreptałam, nogi mi drżały i nie mogłam się doczekać żeby zająć pozycję na starcie. Mój trzeci maraton w życiu,ale przed żadnym tak się nie bałam jak przed tym.
Nadeszła w końcu tak długo oczekiwana przeze mnie chwila i punktualnie o godzinie 9.00 wraz z hejnałem z wieży Mariackiej rozpoczęło się wielkie odliczanie. Łzy stanęły mi w oczach i ruszyliśmy.
Piękny start. Stary Rynek w Krakowie. Biegniemy w dół ulicą Grodzką. Tłumy kibiców. Wawel. Błonia Krakowskie. Trasa miała liczyć dwie pętle i jak normalnie nie lubię powtórek to tym razem cieszyłam się ,że będę miała szansę jeszcze raz popatrzeć na te piękne miejsca. Tempo 5'20-5'15. Idealnie. Biegnę przed balonem na 3'45. Nie mam założeń co do czasu. Co będzie to będzie. Tradycyjnie jak zawsze jestem nieprzygotowana do tego dystansu,ale tym razem po prostu życie pokrzyżowało mi plany. Nieważne. Biegnę bez bólu. Trasa jest wyjątkowo malownicza, a kibice wprost niesamowici. Mosty, tunele, ulice. Wszędzie punkty kibicowania, co chwilę ktoś zagrzewa do walki albo grają energetyzujące popowe songi i same nogi niosą. 5'10-5'05. Jest dobrze. Oddech spokojny. Komfort biegu wręcz niebywały. Biegnę i napawam się samym faktem że tu jestem i to na co tak długo czekałam dzieje się! Pierwsza połowa to jedna wielka radość z biegu i co jakiś czas wzruszenie. Łzy na końcu nosa miałam chyba z dziesięć razy. Oczywiście łzy szczęścia. Mam jednak świadomość że to dopiero połowa. Nie myślę o tempie. Po prostu biegnę. Na 30 km zaczynają się tradycyjne bóle. A to lewe kolano, potem przestaje i zaczyna prawe, a to łydki, a to coś. Nie wpadam w panikę gdyż wiem że ten rodzaj bólu na maratonie jest czymś normalnym. Biegnę dalej. 35 km zaczynam czuć zmęczenie. 36 kilometr dopada mnie nieprzyjemna kolka i trzyma skubana dobre cztery kilometry. Dam radę. Kolka to pikuś. Przeżyję-myślę. Dwa kilometry do mety. Zaczynam wysiadać, ale biegnę. To tak niewiele. Kibice szaleją. Motywacja jest ogromna. Jeszcze troszeczkę i "smok" będzie mój. Ostatni kilometr przyśpieszam chociaż jest mi bardzo ciężko,ale to maraton! Nie chcę dotruchtać do mety, chcę na nią wbiec. 500 metrów! -ktoś krzyczy. Sapię jak stary parowóz,wyglądam strasznie ,ale gnam jak pendolino. Już widzę metę, 200 metrów, 100...niebieski dywan i JEST! Wpadam na metę i oczywiście łzy lecą mi po twarzy jak zawsze. Udało się! Przebiegłam! Smok jest mój! Czas netto 3'44'26! Lepiej niż się spodziewałam! Dzwonię do syna i głos mi się łamie ze szczęścia. Moje dziecko wspierało mnie cały czas i wierzyło,że Kraków będzie mój. Euforia, radość ,szczęście i spełnienie! Najcudowniejszy dystans jaki znam! Wyjątkowy i niezwykły.
Podsumowując: ogromny fan z biegu i satysfakcja. Oczywiście miałam uproszczone zadanie gdyż nie walczyłam o życiówkę. Po prostu biegłam i cieszyłam się biegiem. Z jednej strony jest mi to ciągle na rękę, ale z drugiej już gdzieś zakiełkowało pragnienie,żeby na jesień przygotować się jak należy i naprawdę powalczyć ze sobą o poprawę wyniku. Czuję ,że czas komfortu "nie spinania się" na wynik powoli się u mnie kończy i za niedługi czas wróci dawna Dorota , która na zawodach będzie się starała dać z siebie wszystko. Jeszcze troszeczkę:) A póki co medal ze smokiem zajmuje honorowe miejsce, bo mimo,że na samym maratonie nie musiałam walczyć to trzy miesiące przed nim każdy dzień był walką aby móc w nim wziąć udział! Walką o zdrowie i wiarę w siebie.Uwierzcie że, momentami nie było łatwo. Kończąc dziękuję jeszcze raz wszystkim za wiarę we mnie i ogromne wsparcie!!! I mam nadzieje ,że kolejny maraton już we wrześniu we Wrocławiu!
Komentarze
Prześlij komentarz