Przejdź do głównej zawartości

BIEG ULICĄ PIOTRKOWSKĄ-A MYŚLAŁAM,ŻE LUBIĘ PODBIEGI;)


Dwa lata temu pierwszy raz stanęłam na starcie tego słynnego biegu i to jak wiecie był początek mojej nowej pasji sportowej. Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak to się wszystko potoczy. Rok później wywalczyłam na tym biegu życiówkę 45'33 i szalałam ze szczęścia. Oczywiście poprawiałam ten wynik jeszcze kilkakrotnie na późniejszych biegach.
W dniu dzisiejszym miałam świadomość ,że tym razem życiówki nie będzie gdyż nie mam z czego jej zrobić,ale liczyłam na zejście poniżej 45 minut. Optymistka:)))
Wieczorne biegi na ogół słabiej mi idą niż te ,które odbywają się w godzinach przedpołudniowych,ale ten dzisiejszy???....:///Masakra.
Stanęłam w drugiej strefie przed balonikiem na 45 minut. Zestresowana jak zawsze i zła trochę na siebie,że mam ciśnienie,a przecież nie będę walczyć o poprawę życiowego wyniku sprzed pół roku ani o pudło. Jak widać nie ma u mnie to znaczenia. Adrenalina rośnie i koniec. Duchota potworna. Punktualnie o 19.00 wystrzał startera i w drogę.Pierwsze trzy kilometry komfortowo choć czułam ,że zaczęłam za szybko. Czwarty i piąty kilometr podkręcam tempo. Zadowolona i przekonana,że zejście poniżej 45 minut to będzie już w zasadzie formalność. Utrzymać tempo do końca i już. Szósty kilometr. Cieszę się ,że już ponad połowa za mną i wtedy zaczęło się...Niekończący się podbieg. Od szóstego do siódmego kilometra zaczynają mi mdleć nogi, mam wrażenie ,że to przynajmniej było dwa razy tyle. Patrzę przed siebie i Jezu!!! Tego podbiegu nie widać końca! A przecież ja zawsze lubiłam podbiegi. Nie bałam się ich nawet na Półmaratonie Szakala. Co jest??? Oddech pali w płucach, czuję  kłucie w boku, ledwie przebieram nogami ,ale nie odpuszczam. Próbuję się zmobilizować do walki, delikatnie podkręcam tempo i już nawet nie patrzę gdzie lecę. Tłum mnie ciągnie za sobą. Kolejne dwa kilometry  to już istna walka ze sobą. Bardzo dokładnie przypomniałam sobie co to znaczy wychodzić poza swoją  strefę komfortu,ale walczę dalej. Zaczyna mi być niedobrze ,ale dzięki Bogu trasa sę wyrównuje i zaczyna iść w dół, co jednak niestety nie oznacza ,że biegnie mi się lepiej.  Plac Wolności. Jestem pewna ,że trasa poprowadzi już prosto na metę na Nowomiejskiej a tu niespodzianka. Skręt w Legionów! Jezu ile jeszcze??? Przecież ja umieram!!! Każdy krok to walka z własnym ciałem. Pojawiają się znajome z przeszłości przemyślenia w trakcie biegu :" po co ja to robię?" Wreszcie upragniony skręt w Nowomiejska , podkręcam, finiszuję ostatkiem sił i cholera..TO NIE META! Zmyłka totalna, nabrałam się nie tylko ja. A trzeba było zapoznać sie z przebiegiem trasy. Oczywiście ja nigdy tego nie robiłam ,bo po co. Zawsze ktoś przede mną biegnie. Ostatnie 160 metrów do właściwej mety to już było jakieś kuriozum. Trzecia wojna światowa w moim ciele. Cieszę się,że się nie widziałam z boku;). Czas netto 45'22. Co tu dużo mówić-wk..w! Na pociechę drugie miejsce w kategorii wiekowej!


 I takie starty bywają. I takie przerabiałam. Trochę zapomniałam jak to jest walczyć o poprawę czasu. W sumie czuję się tak jakbym całą przygodę z bieganiem zaczynała od nowa.Z tą różnicą,że rok temu 45'33 wprawiło mnie w szał radości a dziś 45'22 zirytowało ,bo w planach miałam zupełnie co innego. Nic bardziej nie denerwuje niż świadomość ,że się tyle wysiłku włożyło w  bieg,że wydaje się ,że nagroda w postaci zakładanego wyniku powinna być czymś naturalnym , a tu przychodzi sms i zdziwienie,że jak to??? No tak to. Nie udało się. Nie tym razem. Pierwsza lekcja pokory po powrocie. Witamy w domu. Do roboty!!!:)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

"CHCĘ BYĆ SZCZUPŁA I WYSPORTOWANA"-JAK ZACZĄĆ?

Siedzący ryb życia, złe nawyki żywieniowe, spowolniony w wyniku upływu lat metabolizm skutkują efektem nadprogramowych kilogramów, ociężałością, kompleksami i często problemami zdrowotnymi. Od kilku lat coraz więcej ludzi stara się skończyć z takim trybem życia, podejmuje aktywność fizyczną ,a co poniektórzy zmieniają swój styl życia i wizerunek o 180 stopni i z otłuszczonego urzędnika zasiadającego co wieczór z piwem przed telewizorem stają się osobą wysportowaną i energetyczną. Oczywiście metamorfoza nie następuje w przeciągu miesiąca,cudów nie ma, a napisałam to celowo ,bo mimo wszystko są wśród nas ludzie ,którym się wydaje ,że pewne rzeczy uda się im przeprowadzić właśnie w tempie expresowym. Niestety nie da się. Do tego wrócimy. Jak zacząć? Od czego zacząć? Stajemy przed lustrem w przymierzalni w wieku lat trzydziestu paru przykładowo i okazuje się ,że coś na co długo nie zwracaliśmy uwagi wymknęło się nam spod kontroli. Sylwetka nie ta sama, wiszący brzuch,  tu i ówdzie fał

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy