Przejdź do głównej zawartości

PODSUMOWANIE ROKU 2019



Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania.
Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze droga daleka. Nie starałam się nic przyśpieszać na siłę i psychicznie nastawiłam się na ewentualne  próby połamania swoich granic na jesień. Brałam nawet pod uwagę opcję ,że być może życiówki już są dla mnie poza zasięgiem więc celem był powrót do w miarę przyzwoitego jak na mnie poziomu.
Pierwszy start w sezonie wiosennym Rekordowa 10 w Poznaniu dał mi fajny wynik , wiatr w żagle i nadzieję ,że coś ze mnie jeszcze zostało,a co za tym idzie optymistyczne rokowania :)

7.04 2019 - DOZ Maraton Łódź- mój dziesiąty maraton w życiu i drugi w rodzinnym mieście. Nie ukrywam ,że tutaj miałam nadzieję na  dobry wynik ,żeby godnie uczcić jubileusz ale niestety... Poniosło mnie na początku, za co przyszło mi słono zapłacić w końcówce . Ostatnie 8 km to był koszmar. Nogi bolały niewyobrażalnie, żołądek odmówił współpracy (przymusowa przerwa w krzakach) ,wjechał Galloway ,a do mety dosłownie dowlokłam się resztkami sił z czasem 3.30 z groszami i przegrana kategorią wiekową o jakieś 40 s .Nic dodać nic ująć.Komentarz zbędny. Doz pokazał mi  szorstką prawdę ,że jeszcze przede mną ogrom pracy, ale z drugiej zaś strony pocieszałam się ,że przecież to dopiero na jesień planuję o coś powalczyć więc nie ma się co przejmować.



Od tego momentu zaczęło się istne szaleństwo startowe. Spragniona zawodów po ubogim pod tym względem 2018 roku startowałam gdzie tylko się dało.  Tydzień po maratonie 10 km Bieg Oshee i czas 42,30. Wynik słabszy od życiówki o zaledwie 20 s. rokował świetnie . Pod koniec kwietnia wymyśliłam sobie  kameralny maraton w Kołobrzegu z bajeczną trasą w większości z widokiem na morze. Na wynik nie miałam ciśnienia, ale truchtać też nie zamierzałam . Pierwsza połowa dystansu: bajka!!!  Cieszyłam się ,że biegnę w tak pięknym miejscu, a dopingowały mnie szum morza i krzyk mew. Biegło się lekko i komfortowo, sama przyjemność, aż się zaczęłam zastanawiać skąd taka moc? Na  21 km  po nawrotce odkryłam tajemnicę tej ,,mocy" -   po prostu wiało w plecy :)  Nietrudno się domyślić, że druga połowa biegu nie była już taka przyjemna jak pierwsza. 21 km walki z wiatrem wykończyło mnie totalne. Na piękne widoki  przestałam zwracać uwagę, uniesienie wyparowało, a ja dobiegłam ostatnie kilometry w kuriozalnych cierpieniach , zastanawiając się co mi  do cholery odbiło ,żeby w jednym miesiącu zapisać się na dwa maratony. Na szczęście wynik jak na trudność trasy i warunki był zadowalający. Pudło w kategorii cieszyło i ogólnie sam wyjazd był bardzo udany. I ta pizza w nagrodę !!!!



Maj: mijał start za startem. Mój trener cierpliwie wytrzymywał kolejne wpisane w kalendarz zawody, a ja nie oszukujmy się trochę  na to wszystko rzuciłam się jak przysłowiowy  szczerbaty na suchary.Może dlatego,że to był pierwszy sezon wiosenny od kilku lat kiedy mogłam cieszyć się zawodami w pełnej formie. Bywało różnie. Udało mi się  o 1 sekundę poprawić życiowy PB na dystansie 5 km w Konstantynowie żeby za tydzień pierwszy raz w życiu  zaliczyć zejście z trasy (też na piątce) w Zduńskiej Woli .Uhonorowaniem sezonu wiosennego miał być Bieg Ulicą Piotrkowską. Nastawiałam się na życiówkę, ale już na 4 km wiedziałam, że nie ma takiej opcji i nawet nie próbowałam walczyć. Szalony sezon dobiegł końca i po nim nastąpiło w pełni zasłużone roztrenowanie. Zero biegania, wyjazd do Londynu, zero diety, totalny reset dla ciała i głowy. Odpoczęłam i w połowie czerwca pełna energii i na świeżości ruszyłam z przygotowaniami do jesiennych startów.
Cele miałam dwa: połamać 20 min na piątkę i wykręcić nowy PB na 41 PZU Maratonie Warszawskim. 

Lato 2K19  przyniosło wspaniały życiowy i treningowy flow  Udane zawody, nowa życiówka na dystansie połówki , połamane 20 minut w Kleszczowie (19.59 czas netto) piękna pogoda i niezwykła moc ,którą wykorzystywałam w bieganiu to jedne a wielu cudownych dobrodziejstw tego okresu. Do pełni szczęście brakowało jedynie upragnionej życiówki na królewskim dystansie.

29 września marzenie to stało się faktem. 41 PZU Maraton Warszawski ukończyłam jako 10 kobieta, 3 Polka i 1 w swojej  kategorii wiekowej z nowym PB 3.15.59 netto.  Euforii i radości na mecie nie muszę opisywać, bo to przecież oczywiste co czułam.  Niewątpliwie ten start  to mój największy biegowy sukces minionego roku.



Dla przeciwwagi sukcesu roku warto wspomnieć też o porażce roku. A jest to bieg na 10 km. Pomimo kilkukrotnego podejścia do życiówki na tym dystansie za każdym razem start kończył się niepowodzeniem. A to za gorąco, a to profil trasy mnie przerósł, a to się zagotowałam, a to po imprezie byłam i zawsze coś... Porażka za porażką goniła kolejną porażkę, aż w końcu poddałam się w momencie kiedy nie udało mi się nawet wykorzystać  zjawiska superkompensacji po maratonie. No trudno.Podobno nie można mieć wszystkiego ;) Może w następnym roku ? Może nigdy? Czas pokaże. :)

Po ostatniej nieudanej dyszce stwierdziłam,że czas odpocząć,ale jeszcze po powrocie z roztrenowania po dwóch obciachowych startach spotkała mnie miła niespodzianka w postaci nowego  PB na 15 km i to po całonocnym szaleństwie na mieście. Taka wisienka na torcie niezwykłego i fascynującego roku 2019 

Plany na rok kolejny rok ? Nie powiem. Nie chcę zapeszać  ;)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

"CHCĘ BYĆ SZCZUPŁA I WYSPORTOWANA"-JAK ZACZĄĆ?

Siedzący ryb życia, złe nawyki żywieniowe, spowolniony w wyniku upływu lat metabolizm skutkują efektem nadprogramowych kilogramów, ociężałością, kompleksami i często problemami zdrowotnymi. Od kilku lat coraz więcej ludzi stara się skończyć z takim trybem życia, podejmuje aktywność fizyczną ,a co poniektórzy zmieniają swój styl życia i wizerunek o 180 stopni i z otłuszczonego urzędnika zasiadającego co wieczór z piwem przed telewizorem stają się osobą wysportowaną i energetyczną. Oczywiście metamorfoza nie następuje w przeciągu miesiąca,cudów nie ma, a napisałam to celowo ,bo mimo wszystko są wśród nas ludzie ,którym się wydaje ,że pewne rzeczy uda się im przeprowadzić właśnie w tempie expresowym. Niestety nie da się. Do tego wrócimy. Jak zacząć? Od czego zacząć? Stajemy przed lustrem w przymierzalni w wieku lat trzydziestu paru przykładowo i okazuje się ,że coś na co długo nie zwracaliśmy uwagi wymknęło się nam spod kontroli. Sylwetka nie ta sama, wiszący brzuch,  tu i ówdzie fał

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy