Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze droga daleka. Nie starałam się nic przyśpieszać na siłę i psychicznie nastawiłam się na ewentualne próby połamania swoich granic na jesień. Brałam nawet pod uwagę opcję ,że być może życiówki już są dla mnie poza zasięgiem więc celem był powrót do w miarę przyzwoitego jak na mnie poziomu.
Pierwszy start w sezonie wiosennym Rekordowa 10 w Poznaniu dał mi fajny wynik , wiatr w żagle i nadzieję ,że coś ze mnie jeszcze zostało,a co za tym idzie optymistyczne rokowania :)
7.04 2019 - DOZ Maraton Łódź- mój dziesiąty maraton w życiu i drugi w rodzinnym mieście. Nie ukrywam ,że tutaj miałam nadzieję na dobry wynik ,żeby godnie uczcić jubileusz ale niestety... Poniosło mnie na początku, za co przyszło mi słono zapłacić w końcówce . Ostatnie 8 km to był koszmar. Nogi bolały niewyobrażalnie, żołądek odmówił współpracy (przymusowa przerwa w krzakach) ,wjechał Galloway ,a do mety dosłownie dowlokłam się resztkami sił z czasem 3.30 z groszami i przegrana kategorią wiekową o jakieś 40 s .Nic dodać nic ująć.Komentarz zbędny. Doz pokazał mi szorstką prawdę ,że jeszcze przede mną ogrom pracy, ale z drugiej zaś strony pocieszałam się ,że przecież to dopiero na jesień planuję o coś powalczyć więc nie ma się co przejmować.
Od tego momentu zaczęło się istne szaleństwo startowe. Spragniona zawodów po ubogim pod tym względem 2018 roku startowałam gdzie tylko się dało. Tydzień po maratonie 10 km Bieg Oshee i czas 42,30. Wynik słabszy od życiówki o zaledwie 20 s. rokował świetnie . Pod koniec kwietnia wymyśliłam sobie kameralny maraton w Kołobrzegu z bajeczną trasą w większości z widokiem na morze. Na wynik nie miałam ciśnienia, ale truchtać też nie zamierzałam . Pierwsza połowa dystansu: bajka!!! Cieszyłam się ,że biegnę w tak pięknym miejscu, a dopingowały mnie szum morza i krzyk mew. Biegło się lekko i komfortowo, sama przyjemność, aż się zaczęłam zastanawiać skąd taka moc? Na 21 km po nawrotce odkryłam tajemnicę tej ,,mocy" - po prostu wiało w plecy :) Nietrudno się domyślić, że druga połowa biegu nie była już taka przyjemna jak pierwsza. 21 km walki z wiatrem wykończyło mnie totalne. Na piękne widoki przestałam zwracać uwagę, uniesienie wyparowało, a ja dobiegłam ostatnie kilometry w kuriozalnych cierpieniach , zastanawiając się co mi do cholery odbiło ,żeby w jednym miesiącu zapisać się na dwa maratony. Na szczęście wynik jak na trudność trasy i warunki był zadowalający. Pudło w kategorii cieszyło i ogólnie sam wyjazd był bardzo udany. I ta pizza w nagrodę !!!!
Maj: mijał start za startem. Mój trener cierpliwie wytrzymywał kolejne wpisane w kalendarz zawody, a ja nie oszukujmy się trochę na to wszystko rzuciłam się jak przysłowiowy szczerbaty na suchary.Może dlatego,że to był pierwszy sezon wiosenny od kilku lat kiedy mogłam cieszyć się zawodami w pełnej formie. Bywało różnie. Udało mi się o 1 sekundę poprawić życiowy PB na dystansie 5 km w Konstantynowie żeby za tydzień pierwszy raz w życiu zaliczyć zejście z trasy (też na piątce) w Zduńskiej Woli .Uhonorowaniem sezonu wiosennego miał być Bieg Ulicą Piotrkowską. Nastawiałam się na życiówkę, ale już na 4 km wiedziałam, że nie ma takiej opcji i nawet nie próbowałam walczyć. Szalony sezon dobiegł końca i po nim nastąpiło w pełni zasłużone roztrenowanie. Zero biegania, wyjazd do Londynu, zero diety, totalny reset dla ciała i głowy. Odpoczęłam i w połowie czerwca pełna energii i na świeżości ruszyłam z przygotowaniami do jesiennych startów.
Cele miałam dwa: połamać 20 min na piątkę i wykręcić nowy PB na 41 PZU Maratonie Warszawskim.
Lato 2K19 przyniosło wspaniały życiowy i treningowy flow Udane zawody, nowa życiówka na dystansie połówki , połamane 20 minut w Kleszczowie (19.59 czas netto) piękna pogoda i niezwykła moc ,którą wykorzystywałam w bieganiu to jedne a wielu cudownych dobrodziejstw tego okresu. Do pełni szczęście brakowało jedynie upragnionej życiówki na królewskim dystansie.
29 września marzenie to stało się faktem. 41 PZU Maraton Warszawski ukończyłam jako 10 kobieta, 3 Polka i 1 w swojej kategorii wiekowej z nowym PB 3.15.59 netto. Euforii i radości na mecie nie muszę opisywać, bo to przecież oczywiste co czułam. Niewątpliwie ten start to mój największy biegowy sukces minionego roku.
Dla przeciwwagi sukcesu roku warto wspomnieć też o porażce roku. A jest to bieg na 10 km. Pomimo kilkukrotnego podejścia do życiówki na tym dystansie za każdym razem start kończył się niepowodzeniem. A to za gorąco, a to profil trasy mnie przerósł, a to się zagotowałam, a to po imprezie byłam i zawsze coś... Porażka za porażką goniła kolejną porażkę, aż w końcu poddałam się w momencie kiedy nie udało mi się nawet wykorzystać zjawiska superkompensacji po maratonie. No trudno.Podobno nie można mieć wszystkiego ;) Może w następnym roku ? Może nigdy? Czas pokaże. :)
Po ostatniej nieudanej dyszce stwierdziłam,że czas odpocząć,ale jeszcze po powrocie z roztrenowania po dwóch obciachowych startach spotkała mnie miła niespodzianka w postaci nowego PB na 15 km i to po całonocnym szaleństwie na mieście. Taka wisienka na torcie niezwykłego i fascynującego roku 2019
Komentarze
Prześlij komentarz