Przejdź do głównej zawartości

ŻYCIE I PASJA W CZASACH PANDEMII




Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyję czegoś takiego. Pandemia podobnie jak wojna  zawsze były dla mnie zjawiskami  totalnie abstrakcyjnymi ,co najwyżej  dobrym tematem na książkę lub scenariusz filmowy.  Sytuacja w jakiej  znaleźliśmy się w marcu tego roku dla znakomitej większości z nas jest  bardzo trudna. Obecnie powoli wracamy do rzeczywistości, ale do stuprocentowej normalności jeszcze droga daleka.

Nie będę ukrywać, że to co przytrafiło się nam wszystkim w pewnym momencie totalnie mnie przerosło. Na początku była to jedynie wściekłość i  irytacja spowodowana odwołanymi zawodami. Nie miałam jeszcze  wtedy świadomości ,że brak możliwości sprawdzenia miesiącami wykuwanej formy to za chwilę będzie najmniejszy problem. Byłam przekonana .że w ciągu miesiąca wszystko wróci do normy, ale chyba zwyczajnie nie dopuszczałam do świadomości faktu ,że koronawirus zamierza zagościć u nas na dłużej. Trochę zaklinałam rzeczywistość. Każdy dzień jednak  przynosił coraz to nowe ograniczenia, strach o przyszłość i strach, że to się prędko nie skończy.  Praktycznie z dnia na dzień przestałam pracować, a o całym arsenale moich dodatkowych zajęć i działań życiowych, które uwielbiam nawet nie wspomnę. Radziłam sobie jak mogłam ,zajęłam się ogarnięciem spraw na które zawsze brakowało mi czasu lub, na które przy moim trybie życia normalnie  nie miałam siły. Dla mnie-osoby ekstrawertycznej uzależnionej od działania, ludzi, pasji i permanentnego życia w tzw. ,,niedoczasie’' było to nie lada wyzwanie zwłaszcza, że ja lubię czynności raczej aktywne,a więc układanie puzzli albo szydełkowanie (nie urażając nikogo) nie wchodziło w grę :) 

  Pękłam kiedy zamknięto lasy i parki, kiedy środowisko biegowe podzieliło się na dwa wrogie obozy, kiedy zwolennicy #zostańwdomu i Ci, którzy uważali,że to  #koronaświrus  skakali sobie do gardeł na forach internetowych, kiedy wzajemny hejt w social mediach przechodził wszelkie pojęcie, kiedy każdy każdemu patrzył na ręce, kiedy strach było iść na spacer wokół bloku, bo ryzyko,że ktoś ukradkiem pstryknie Ci fotkę. a potem umieści ją na fejsie z komentarzem,że jesteś debilem i pojebusem było naprawdę zjawiskiem nierzadkim.W pewnym momencie całkiem serio zaczęłam obawiać się zespawanych drzwi i wojska pod blokiem. 

 Czy w tym okresie w ogóle myślałam o swojej pasji? Czy pandemia spowodowała, że odwiesiłam buty biegowe na kołek? No bo przecież po co biegać skoro nie ma  gdzie  się sprawdzić i po co  narażać się  na publiczny lincz?  Starty przestały być motywacją, bo  zwyczajnie wyleciały z kalendarza.  Szybko przestałam się łudzić, że jakiekolwiek zawody w tym roku się odbędą zgodnie z planem  jak i również inne  eventy w których miałam już zaplanowany udział i na które się cieszyłam.  Koncerty, wyjazd do Londynu, wznowienie ukochanego baletu Grek Zorba… Nic.. Nic…Wszystko odwołane...Ale to i tak był najmniejszy problem. Najgorszy był strach o mojego syna ,który z powodu izolacji gasł w oczach  chociaż starałam się uatrakcyjnić mu ten trudny czas jak tylko umiałam. On podobnie jak ja jest człowiekiem ,który kocha żyć pełnią życia i siedzenie w czterech ścianach to nie jego bajka. Do tego doszedł kolejny stres,a mianowicie  obawa o pracę czy będzie do czego wracać , strach o byt i strach, że to się nigdy nie skończy...

 Wracając do pytania czy straciłam motywację do treningów odpowiem w końcu szczerze, że nie.Nie straciłam.  Powiedziałabym nawet ,że wręcz przeciwnie. Bieganie stało się dla mnie ostatnia deską ratunku i zaczęłam odnajdywać w mojej pasji coś zupełnie innego niż wcześniej,a mianowicie  bodziec do przetrwania tego koszmaru i przyjemność jaką daje trening nie tylko pod kątem kolejnego kroku do formy, która miała oddać na docelowych zawodach, ale przyjemność że właśnie tym treningiem ratuję moją psychikę, moją odporność  i moje zdrowie. Kilkanaście kilometrów zrobione wczesnym rankiem dawało ogromny zastrzyk energii i powodowało, że  łatwiej znosiłam tę sytuację,  lepiej spałam, więcej się uśmiechałam i miałam więcej pomysłów jak sobie radzić w tym schizofrenicznym okresie. Dużo wiadomości dostawałam  z pytaniami czy biegam. Odpowiadałam szczerze,że tak. Biegałam niemalże codziennie i właśnie to bieganie dawało mi siłę i czułam ,że dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam.  Z dnia na dzień powoli uczyłam się funkcjonować w tej koszmarnej rzeczywistości żyjąc po swojemu i w zgodzie ze swoim sumieniem. Z dnia na dzień było coraz lepiej .Bieganie i bliscy ludzie pomogli mi przetrwać najgorszy okres pandemii. Pandemia uświadomiła mi,że moja pasja to nie tylko chęć poprawiania wyników ale część mnie. W social mediach na pewien czas zamilkłam, gdyż niekoniecznie miałam ochotę na komentarze,że daję zły przykład i,że zamiast biegać powinnam dbać o zdrowie i życie,bo to jest najważniejsze. Oczywiście.  Zawsze uważałam, że życie i zdrowie stanowią dla człowieka wartość nadrzędną ,ale dla mnie życie musi mieć jeszcze jakąkolwiek treść, jakość, sens i cel  inny oprócz wycieczki do Lidla na zakupy raz w tygodniu. Wiem, że nie byłam jedyna. Wiem jak wiele osób bało się przyznać ,że nie zrezygnowało z biegania z obawy przez ostracyzmem.  Kiedy w którymś momencie doszłam do tzw. ściany (każdy ma chwile słabości) i o tym napisałam w 99% odbiór był bardzo ciepły i pozytywny. Daliście mi dużo wsparcia i za to jeszcze raz dziękuję, bo uważam ,że nawet w tak dramatycznych czasach powinniśmy wspierać się i szanować wzajemnie. Jeżeli ktoś boi się, że wyjściem  na zewnątrz  naraża swoje zdrowie i życie ja go nie namawiam , rozumiem i szanuję. Ale jeżeli ktoś potrzebuje sportu, bo to właśnie  jego brak zagraża jego zdrowiu też to  uszanujmy. Życie nie jest zerojedynkowe. Covid 19 nie jest jedyną chorobą, której należy się obawiać. Są ludzie zmagający się z depresją dla których izolacja , brak aktywności,ludzi  i pracy to powolna śmierć.Trzeba to też brać pod uwagę i zastanowić się zanim  poczęstuje się kogoś chamskim komentarzem, bo ma inny pogląd na daną sytuację niż my. Szanujmy się wzajemnie, bo każdy jest inny i każdy ma swoją historię..

Na razie powoli wracamy do normalnego życia. Nie wiem jak Was ale mnie  cieszy widok alejek parkowych pełnych ludzi, którzy jeżdżą na rolkach, rowerach i spacerują. Cieszę się ,że podczas treningu mijam znajomych biegaczy i wcale się nie dziwię kolejkom pod galeriami, bo ludzie są zwyczajnie spragnieni normalności. Wierzę, że prędzej czy później ta stuprocentowa normalność wróci i będziemy mogli cieszyć wszystkim co życie nam oferuje, a czym jeszcze cieszyć się nie możemy. I wierzę ,że "jeszcze będzie przepięknie".
Ja już odżyłam :)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy

PODSUMOWANIE ROKU 2019

Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania. Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze droga daleka. N