Przejdź do głównej zawartości

BIEGANIE MOŻNA POKOCHAĆ

Ja, osoba od wielu lat związana ze sportem,uzależniona od dużej dawki endorfin, kochająca wysiłek fizyczny i strugi potu jemu towarzyszące nigdy nie mogłam i nie chciałam pojąć popularności biegania. Bieganie kojarzyło mi się z nudą, monotonią i męczarnią nie mającą nic wspólnego z wydzielaniem endorfin. Wszelkie propozycje wspólnego biegania kwitowałam grzecznym"dziękuję", na biegających patrzyłam ze współczuciem i byłam pewna ,że robią to w ramach pokuty  za grzechy. Mój kontakt z bieganiem ograniczał się do sporadycznie wykonywanych treningów interwałowych na bieżni mechanicznej lub truchtania na niej w wolnym , fatburnerowym tempie. Samo nasuwa się pytanie: to CO spowodowało taką odmianę?
 Dwa lata temu jak co roku wraz z nadejściem wiosny wszystkich ogarnął szał "szlifowania" formy na lato. Ten szał dotyczy również instruktorów fitness. Nie myślcie sobie, że my nie tyjemy i na naszych talerzach zawsze znajduje się pierś z kurczaka w towarzystwie zdrowych dodatków. Zima niestety i nas w większości nie oszczędza i zwykle na wiosnę trzeba się rozprawić z nadmiarem tłuszczyku, który pomimo intensywnych treningów gdzieś tam potrafi się ulokować.  Miałam świadomość ,że bieganie w połączeniu z odpowiednim odżywianiem spowoduje szybkie efekty, natomiast  mobilizowanie się znów do nudnych treningów na bieżni mnie dobijało.  Musiałam znaleźć jakąś dodatkową motywację i wtedy wpadłam na pomysł zapisania się na Bieg Ulicą Piotrkowską.  10 km. Pomysł podchwycili  moi znajomi i jeden z nich zorganizował drużynę . W kupie jak wiadomo raźniej, zapowiadała się dobra zabawa więc nie wypadało się do niej nie przygotować.  Przygotowywałam się, a jakże! Dwa razy w tygodniu klepałam 10 km na bieżni mechanicznej i wydawało mi się że"trenuję":) Bieganie w terenie nawet mi nie przyszło do głowy:)
Bieg Piotrkowską wspominam z ogromnym sentymentem. Ukończyłam go z czasem 48'54.  Sama byłam zdziwiona,bo startowałam skromnie ze strefy biegnącej na 55 minut. Wspólny bieg, zdjęcia, medale, meta na terenie Manufaktury i wypad na miasto po biegu w celu uczczenia naszego bohaterstwa to tak w skrócie wrażenia. Ogólnie SUPER!
Po tym biegu pojawił się kolejny pomysł wzięcia udziału w biegu z przeszkodami. Bitwa o Łódź. Znowu entuzjazm i znowu "przygotowania" w postaci tłuczenia kilometrów na bieżni ale z podwyższaniem nachylenia no bo podobno miały być górki i zero asfaltu. :) Jak teraz o tym myślę nie mogę pojąć jak mogłam nie wpaść na to żeby pojechać do Łagiewnik i po prostu pobiegać w terenie. :)  Bitwa poszła wyśmienicie, wylatałam drugie miejsce w open kobiet co było dla mnie szokiem i postanowiłam zacząć biegać regularnie!
Zapał się pojawił , ale przez najbliższe 2 miesiące ciągle mi jakoś było nie "po drodze" z tym bieganiem.Było lato, życie towarzyskie kwitło, sezon suto zakrapianych grilli, wypady na miasto ,a najlepszą regeneracją był basen. W zasadzie powoli zapominałam,że chciałam bieganie wpisać na stałę w mój intensywny grafik życiowy. 
Pod koniec sierpnia odkleiło mi się za "pięć dwunasta",że chcę pobiec Bieg Fabrykanta. Bieg po południu, a ja spontanicznie podjęłam decyzję o wzięciu w nim udziału przed południem tego samego dnia. Niebo i ziemię poruszyłam,żeby zdobyć pakiet startowy i udało się!!!      Cała szczęśliwa stanęłam na starcie przekonana,że przebiegnę z palcem w nosie, pochwalę się życiówką, no bo co to za problem, przecież "trenowałam"( dwa miesiące temu) i medal wrzucę do szuflady. Nie będę opisywać szczegółów, ale to był jeden z moich najgorszych startów.Po dwóch km już nie miałam siły i gdyby nie fakt,że biegli w nim również moi znajomi po prostu zeszłabym z trasy. Chciałam umrzeć z tysiąc razy, a po przekroczeniu mety prawie zemdlałam. Czas? Hmm...w godzinie się zmieściłam!:) Pierwsza lekcja pokory:)
Po dwóch tygodniach dołączyłam do zorganizowanej grupy biegowej w naszym klubie i dwa razy w tygodniu zaczęłam chodzić na treningi. Nie było łatwo,ale byłam ambitna i nie poddawałam się. Za niedługi czas nasz trener zaproponował mi miejsce w drużynie na Półmaraton Szakala więc nie chcąc się skompromitować wkładałam w treningi całe serce i można by powiedzieć,że coś zatrybiło pomiędzy mną a bieganiem.  Półmaraton przebiegłam w godzinę i 45 minut. Nie jest to atestowany bieg,ale trudny i wymagający. Oczywiście wtedy nie miałam pojęcia jakie wyzwanie na mnie czeka, a czy trasa ma atest czy nie nie miało dla mnie znaczenia. Przebiegłam i jeszcze zgarnęłam dwa puchary za debiuty i kategorię wiekową. Na mecie byłam jedenasta. Zaczęło mi się podobać,ale to jeszcze nie była miłość. Biegałam w ten sposób kilka miesięcy. Zaczęłam startować, powoli zaczęłam się odnajdywać się  w tym temacie, rozumieć pojęcia , którymi posługiwali się biegacze natomiast problematyczne były dla mnie treningi zimą. Ja -zmarzluch, bardziej przyzwyczajona do zaduchu na sali i braku powietrza mordowałam się z niską temperaturą. Nie przeszkadzało mi to jednak w podjęciu decyzji o wyjeździe na obóz biegowy w góry w środku zimy. No przecież dam radę.Jak zawsze. Wróciłam wykończona i przez dobry miesiąc o bieganiu nawet nie chciałam słyszeć. Dopóki nie przyszła wiosna. Parki zaczęły zapełniać się biegaczami i coś mnie ciągnęło aby iść w ich ślady. Zaczęłam biegać najpierw sama, spontanicznie zapisałam się na maraton i jak córa marnotrawna wróciłam na treningi. Zaczęłam wkładać w to więcej serca. Relację z pierwszego maratonu znacie. Udało się przebiec. Z bólem,ale się udało.Biegałam dalej. Miesiąc później w charytatywnym biegu na Zdrowiu na dychę zajęłam drugie miejsce. Poczułam wtedy ten prawdziwy fan z biegania. Atmosfera zawodów , ludzie, sam bieg,satysfakcja ...Myślę że to był ten moment kiedy coś naprawdę się u mnie zmieniło. Od tej chwili bieganie na stałę zagościło w moim życiu. Połknęłam bakcyla. Resztę również znacie. Kto nie zna, a jest ciekawy polecam starsze moje wpisy.
A teraz? Nie wyobrażam sobie życia bez biegania, chociaż jakiś czas musiałam z powodów zdrowotnych je odpuścić. Ból uniemożliwiał mi nawet  swobodne  chodzenie. Uwierzcie, nie było łatwo.Teraz powoli wracam, ale droga do odzyskania formy sprzed kontuzji będzie bardzo długa.  Moja determinacja i chęć powrotu na biegowe ścieżki świadczy   o autentyczności  mojej pasji. Nie biegam dobrze i nie chodzi o to że straciłam formę. Wciąż delikatnie utykam i gdybym tego nie kochała dałabym sobie spokój. Nieprędko będę mogła się pościgać. Moje starty będą "na zaliczenie". Nie ustawię się na bieg w strefie drugiej jak niegdyś ale w ostatniej ,żeby nie przeszkadzać tym co będą chcieli zrobić życiówkę. Nie jest  to łatwe, ale i tak chcę biegać i będę biegać. Wolniej, kulawo ,ale będę!:)  Najłatwiej się poddać. To nic nie kosztuje. Trudniej zawalczyć o swoją pasję.  Większość moich startów w ubiegłym roku kończyła się sukcesem w postaci albo życiówki albo podium w klasyfikacji open lub kategorii wiekowej. Obecnie nie mam szans na żadną z tych  opcji. Walczę ze sobą. Walczę o bieganie. Walczę o moją pasję. :) Czy warto? Moim zdaniem TAK! Pasja wzbogaca życie, a trudności jakie spotykamy na swojej drodze dają nam doświadczenie i wewnętrznie  rozwijają. Poza tym nie sztuka  mieć pasję kiedy wszystko idzie po naszej myśli, forma rośnie, przybywa sukcesów tak jak było w moim przypadku jeszcze jakiś czas temu i jak wiecie nieszczególnie musiałam na to wszystko pracować. Sytuacja w jakiej się znajduję obecnie stanowi dla mnie ogromne wyzwanie. Stopniowy powrót do biegania, lęk przed bólem ,lęk ,że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś to wymaga naprawdę ogromnej siły i wiary,że się uda. Nie jestem zresztą jedyna. W moim otoczeniu są osoby ,które podobnie jak ja żyją sportem, są po ciężkich kontuzjach i małymi kroczkami walczą o powrót do zdrowia i swoje marzenia. Całym sercem jestem z nimi.
 Czasem spotykam  się z pytaniami po co mi to. Przecież jestem instruktorem fitness, wysiłek fizyczny jest nieodłącznym elementem mojego życia, endorfiny mam w zasadzie każdego dnia więc po co jeszcze bieganie? Odpowiem wprost: bo to kocham! I pomyśleć ,że przez całe lata mogłam biegać ,a nie chciałam , a teraz walczę o każdy krok. Oczywiście nie biegam dużo. Na razie dwa razy w tygodniu. Nie chcę poganiać czasu ,bo nic dobrego z tego nie będzie. Na zakończenie życzę wszystkim, którzy są w podobnej sytuacji cierpliwości i wytrwałości. Wiem,że to trudne i mnie też czasami dopada zwątpienie i zniechęcenie. To normalne. Nie możemy się poddawać. Damy radę i jeszcze nie raz spotkamy się linii startu i mety:)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PODSUMOWANIE ROKU 2019

Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania. Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze d...

ŻYCIE I PASJA W CZASACH PANDEMII

Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyję czegoś takiego. Pandemia podobnie jak wojna  zawsze były dla mnie zjawiskami  totalnie abstrakcyjnymi ,co najwyżej  dobrym tematem na książkę lub scenariusz filmowy.   Sytuacja w jakiej   znaleźliśmy się w marcu tego roku dla znakomitej większości z nas jest  bardzo trudna. Obecnie powoli wracamy do rzeczywistości, ale do stuprocentowej normalności jeszcze droga daleka. Nie będę ukrywać, że to co przytrafiło się nam wszystkim w pewnym momencie totalnie mnie przerosło. Na początku była to jedynie wściekłość i   irytacja spowodowana odwołanymi zawodami. Nie miałam jeszcze  wtedy świadomości ,że brak możliwości sprawdzenia miesiącami wykuwanej formy to za chwilę będzie najmniejszy problem. Byłam przekonana .że w ciągu miesiąca wszystko wróci do normy, ale chyba zwyczajnie nie dopuszczałam do świadomości faktu ,że koronawirus zamierza zagościć u nas na dłużej. Trochę za...

OKRESOWY SPADEK MOTYWACJI- ZJAWISKO PRZEJŚCIOWE

Z pasją bywa podobnie jak z innymi aspektami naszego życia i samym życiem. To jest jak sinusoida. Wzloty i upadki. Uczucie euforii przeplatane ze stanami depresyjnymi. Nie ma ludzi  u których występuje linia prosta, nie ma ludzi , którzy tej sinusoidy nie doświadczają, nie ma ludzi szczęśliwych każdego dnia. Dążymy do spokoju i stabilizacji, walczymy o szczęście,ale nie mamy do końca na to wpływu choć bardzo byśmy tego chcieli. Do czego zmierzam. Co zrobić kiedy następuje regres pasji? Spada motywacja i brak chęci po prostu staje się problemem i to nie dzień lub dwa ,ale znacznie dłużej? I nie pomagają motywacyjne teksty i plany ,a nawet wizualizacja naszych marzeń . Zaczynamy się zastanawia czy przypadkiem nie nastąpiło wypalenie tematu. Po Maratonie Poznańskim kiedy osiągnęłam cel roku i który był najcudowniejszym moim startem sezonu siłą rozpędu i prawem superkompensacji poprawiłam jeszcze rekord życiowy na 10 km. Tym samym zamknęłam tabelkę odhaczając życiówki na wszyst...