Przejdź do głównej zawartości

OKRESOWY SPADEK MOTYWACJI- ZJAWISKO PRZEJŚCIOWE



Z pasją bywa podobnie jak z innymi aspektami naszego życia i samym życiem. To jest jak sinusoida. Wzloty i upadki. Uczucie euforii przeplatane ze stanami depresyjnymi. Nie ma ludzi  u których występuje linia prosta, nie ma ludzi , którzy tej sinusoidy nie doświadczają, nie ma ludzi szczęśliwych każdego dnia. Dążymy do spokoju i stabilizacji, walczymy o szczęście,ale nie mamy do końca na to wpływu choć bardzo byśmy tego chcieli. Do czego zmierzam. Co zrobić kiedy następuje regres pasji? Spada motywacja i brak chęci po prostu staje się problemem i to nie dzień lub dwa ,ale znacznie dłużej? I nie pomagają motywacyjne teksty i plany ,a nawet wizualizacja naszych marzeń . Zaczynamy się zastanawia czy przypadkiem nie nastąpiło wypalenie tematu.

Po Maratonie Poznańskim kiedy osiągnęłam cel roku i który był najcudowniejszym moim startem sezonu siłą rozpędu i prawem superkompensacji poprawiłam jeszcze rekord życiowy na 10 km. Tym samym zamknęłam tabelkę odhaczając życiówki na wszystkich dystansach. W zasadzie wtedy powinnam była udać się na zasłużone roztrenowanie,ale pazerna na poprawę wyników postanowiłam jeszcze 3 tygodnie dokręcać śrubę do Biegu Niepodległości i urwać kolejne sekundy z wyniku na dychę.Niepotrzebnie. Treningi mocno już mnie obciążały i fizycznie i psychicznie, w zasadzie odliczałam dni do zasłużonego odpoczynku i gdzieś z tyłu głowy czułam,ze robię to na siłę . Bieg Niepodległości to była porażka. Niby czas był dobry, nie  mogę powiedzieć,ale nie o to chodziło. Poddałam się w głowie, wyniku nie udało sie poprawić , a do tego wszystkiego na ostatnim km przeszłam do marszu co praktycznie mi się nie zdarza,zwłaszcza na krótkich dystansach. Po tym nieudanym starcie nastąpiło upragnione roztrenowanie. Byłam przekonana,że po tygodniu już nie będę mogła doczekać się powrotu na biegowe ścieżki, a tymczasem mijały dni , a ja nic. Zero tęsknoty. Oczywiście byłam aktywna fizycznie z racji wykonywanego zawodu, z wielką chęcią prowadziłam zajęcia i energii na nich mi nie brakowało. Po 12 dniach przetruchtałam kilka km ze znajomymi ,ale bez euforii i w sumie moja przerwa od biegania wyniosła ok. trzech tygodni. Zrezygnowałam bez żalu ze wszystkich zaplanowanych na ten okres  startów. Ja, która za udział  w zawodach dałabym się pokroić. Po przerwie niechętnie zaliczyłam pierwszy start. Bieg Mikołajkowy w Łagiewnikach. Dwa dystanse do wyboru. 21 lub 10,5 km. Byłam zapisana na 21 ,ale w ostatniej chwili przepisałam się na krótszy ,bo czułam ,że psychicznie nie uciągnę dystansu połówki. Jakież było moje zdziwienie,że byłam pierwszą kobieta na mecie i to nieszczególnie się spinając. W trupa nie biegłam i  nie dałam z siebie wszystkiego . Po tym biegu nastąpił stopniowy powrót do treningów i nie oszukujmy się, ale były to tylko biegi w pierwszym zakresie. Żadnych akcentów, długich wybiegań. Po prostu easy. Był tylko jeden problem. Zapał NIE WRACAŁ! Wychodziłam biegać z obowiązku, klepałam kilometry bez przekonania . Po tygodniu walki zaczęłam się niepokoić. Co jest? Przecież ja to kocham, ja mam plany startowe na przyszły rok, marzenia,a po prostu nie mam ochoty na trening. I nie o to chodzi,że bieganie męczyło mnie fizycznie.  Do tego zaczęło być mocno zimno,a ja zawsze mam problemy z adaptacją do niskiej temperatury .Nie zapomnę kiedy pojechałam do parku aby pobiegać i robiłam cztery próby wyjścia z samochodu, a zimno było tak przeraźliwie ,ze za każdym razem się poddawałam i ostatecznie z podkulonym ogonem wróciłam do domu. Załamana, zakopałam się pod kołdrę zastanawiając się co się stało z moją pasją i wyrzucając sobie ,że jestem mięczakiem.


Trwało to bite dwa tygodnie. Biegałam na siłę. Zero ochoty i  brak przyjemności. Z przerażeniem patrzyłam na siebie i wciąż zadawałam sobie pytanie co się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Przecież odpoczęłam. I to nawet sporo. Dlaczego się nie stęskniłam za moja pasją? Miałam wrażenie ,że moja miłość do biegania zaczyna wyparowywać. A ja tego nie chciałam.

W końcu nadszedł ten pamiętny dzień. Niedziela. Trening grupowy w terenie. Jeszcze wcześnie rano nie mogliśmy się dogadać,bo  każdy miał inny pomysł na miejsce zbiórki i w którymś momencie miałam ochotę zwyczajnie zrezygnować. Ostatecznie jakoś się dogadaliśmy i niechętnie ,ale wsiadłam w samochód i ruszyłam do Arturówka. Pogoda straszna. Ulewny deszcz, nieprzyjemny wiatr. "Po co mi to?"-zadawałam sobie w duchu pytanie jadąc na miejsce. Zebraliśmy się całkiem sporą grupą i ruszyliśmy w las. I wtedy coś "zaskoczyło" na właściwe tory. Pomimo deszczu, błota z każdym kilometrem zaczęłam odczuwać tę niezapomnianą przyjemność z biegu i wyzwalające się endorfiny. Miał być spokojny bieg, a wyszedł całkiem fajny BNP. Ostatnie kilometry biegliśmy z kumplem ok. 4:30. I nie przeszkadzało mi nic. Ani mokre ciuchy, ani błoto, ani wiatr w twarz . Czułam ,że mogę biec i biec. Ten trening był przełomowy . Po nim wróciła ochota na trenowanie i pasja biegania rozpaliła się na nowo. Uczucie szczęścia które mi towarzyszyło jak wbiegłam na parking przemoczona do suchej nitki i ubłocona po kolana BEZCENNE!

Tą krótką historią chcę udowodnić ,że spadek motywacji może dopaść każdego i nie należy załamywać rąk tylko zwyczajnie przeczekać. Powodów może być dużo. Zmęczenie, stres, problemy zawodowe, rodzinne, sprawy ,które nas absorbują w danej chwili na tyle mocno,że brakuje nam energii i świeżości w realizowaniu swoich marzeń. Innym powodem może być zmiana pogody, pory roku, zwłaszcza kiedy zaczyna się robić ciemno przez większość dnia, za oknem zawierucha, a odczuwalna temperatura paraliżuje nas nawet na krótkim odcinku pomiędzy samochodem i punktem docelowym. Zima nie jest łatwym okresem moim zdaniem, gdyż cele są zwykle odległe - koniec marca -kwiecień, więc ciężko jest zacząć. Zawody zimowe nie każdy lubi. Ja szczerze mówiąc nie za bardzo i w tym roku ściganie odpuszczam do wiosny , bo zwyczajnie nawet logistycznie nie sprawia mi  to przyjemności. Każdy lubi co innego.  Wracając do tematu nawet jeżeli stan spadku motywacji i kryzys trwa jakiś czas nie zalecałabym odpuszczenia totalnego i mimo wszystko radziłabym wychodzić i próbować. W końcu przyjdzie ten dzień kiedy na nowo poczujemy chęci i pasja odezwie się ze zdwojoną siłą. U mnie trwało to 2 tygodnie. Nie wszystkie treningi zrobiłam, ale wychodziłam i walczyłam . Kryzys minął. Bardzo pomaga w tej sytuacji trening z osoba towarzyszącą. Jest dużo łatwiej i sam fakt umówienia się z kimś powoduje,że ryzyko odpuszczenia jest mniejsze, bo zwyczajnie głupio kogoś wystawić do wiatru.

 Inną przyczyną dłuższego kryzysu i niemocy może być fakt następujący. Przygotowując się miesiącami pod konkretny wynik na konkretnym dystansie wyeksploatowaniu ulega nie tylko nasze ciało ale i nasza psychika. Ona też przez ten czas odgrywała bardzo istotna rolę. To w niej zachodziły przez ten czas długie i skomplikowane procesy myślowe i stresowe.Chwile zdeterminowanej   wiary w realizacje założeń przeplatane z chwilami zwątpienia i myśli,na co ja się porywam i czy na pewno dam radę. Głowa w procesie przygotowawczym i samym starcie ma ogromne znaczenie.  Wydaje mi się ,że w moim przypadku po Maratonie Poznańskim kiedy udało się zrealizować cel i spełnić marzenie (za drugim podejściem) moja głowa potrzebowała więcej czasu na odpoczynek niż moje ciało. Ono było gotowe na kolejne wyzwania, a ona jeszcze nie. Tym bardziej, że przez cały okres przygotowań do maratonu towarzyszył mi lęk przed ponowną utratą zdrowia i powrotem kontuzji. Niestety, ale po poważnym urazie ciężko jest zapomnieć o nim z dnia na dzień i żyć jakby się nic nie stało.  Obciąża to naszą psychikę w stopniu znacznym.

Na szczęście wszystko wróciło do normy co nie oznacza,ze nie miewam "lenia", którego muszę zwalczyć i nie skacze z radości na myśl o perspektywie 15 km na mrozie -10 stopni;))))

Oczywiście znam takich co to im się "zawsze chce" , "nie ma złej pogody..." lub nie "marudzą" tylko po prostu robią. Pytanie moje brzmi ile w tym prawdy, a ile pozy, bo osobiście bardziej przemawiają do mnie Ci , którzy otwarcie się przyznają ,że tez czasem im się nie chce, że tez czasem odpuszczą ,bo są zwykłymi ludźmi niż tacy co udają cyborga 365 dni w roku. Sorry, ale jakoś mnie to nie przekonuje:)))

Masz kryzys?-nie przejmuj się. Nie tylko Ciebie dotknął ten problem to raz, a dwa: jest to przejściowa sprawa. Trzeba przeczekać. Kryzys minie ,a pasja zostanie, a wraz z nią mnóstwo cudownych doznań i wspomnień!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PODSUMOWANIE ROKU 2019

Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania. Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze d...

ŻYCIE I PASJA W CZASACH PANDEMII

Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyję czegoś takiego. Pandemia podobnie jak wojna  zawsze były dla mnie zjawiskami  totalnie abstrakcyjnymi ,co najwyżej  dobrym tematem na książkę lub scenariusz filmowy.   Sytuacja w jakiej   znaleźliśmy się w marcu tego roku dla znakomitej większości z nas jest  bardzo trudna. Obecnie powoli wracamy do rzeczywistości, ale do stuprocentowej normalności jeszcze droga daleka. Nie będę ukrywać, że to co przytrafiło się nam wszystkim w pewnym momencie totalnie mnie przerosło. Na początku była to jedynie wściekłość i   irytacja spowodowana odwołanymi zawodami. Nie miałam jeszcze  wtedy świadomości ,że brak możliwości sprawdzenia miesiącami wykuwanej formy to za chwilę będzie najmniejszy problem. Byłam przekonana .że w ciągu miesiąca wszystko wróci do normy, ale chyba zwyczajnie nie dopuszczałam do świadomości faktu ,że koronawirus zamierza zagościć u nas na dłużej. Trochę za...