Ostatni mój start miał miejsce w styczniu. Pomiędzy pierwszą kontuzją ,a drugą. 5 km City Trail totalnie bez formy, z kosmiczną zadyszką i bólem. Nie ma czego wspominać. Potem przerwa, leczenie i nauka biegania od nowa. Dokładnie 14 marca w dniu moich urodzin podjęłam pierwszą próbę wprowadzenia ciała w ruch , który miał przypominać bieganie, ale bardziej przypominał zawody paraolimpijskie:) Na szczęście w moich nieudolnych próbach biegania towarzyszyli mi bliscy znajomi i przyjaciele więc było mi łatwiej. Biegałam,a raczej kulałam 2 razy w tygodniu. Stopniowo zwiększałam kilometraż-proszę mnie nie zrozumieć opacznie bo polegało to tylko na tym ,że z 4 km poprawiałam do 5 itd :) Było coraz lepiej. Tydzień przed Ale 10 km run-towarzyszącą maratonowi DOZ dychą przebiegłam wreszcie dystans 10 km bez bólu i podjęłam decyzję o wzięciu w niej udziału. Tak bardzo chciałam poczuć atmosferę zawodów, stanąć na starcie, przypiąć numer startowy do koszulki, spotkać znajomych i krótko mówiąc wziąć udział w tym co w bieganiu uwielbiam najbardziej. Zapisałam się, opłaciłam i klamka zapadła. Cztery dni przed startem zrobiłam pierwszy interwałowy trening po kontuzji. Noga podawała, bólu nie było, uciecha z szybkiego biegania była wprost nie do opisania i naładowana pozytywnie oczekiwałam z niecierpliwością na dzień 17 kwietnia. Co czułam czekając na TEN dzień? Pierwszy start po długim czasie? Bez formy? Radość i jednocześnie lęk. Lęk przed bólem,że się odezwie, wróci i znowu mnie powali. Fakt ,że nie mogę się ścigać był mi nawet na rękę. Zero presji. Komfortowa sytuacja. O zrobieniu życiówki jeszcze długi czas nie mam co marzyć, nieprędko uda mi się zejść poniżej 43'22 o ile kiedykolwiek będzie to możliwe. Miałam po prostu przebiec spokojnym tempem.
W niedzielę rano w dniu zawodów świat wstał skąpany w promieniach słonecznych. W powietrzu czuło się wakacje i powiew lata. Wymarzona pogoda jak dla mnie do biegania. Cała grupą udaliśmy się wspólnie pod Atlas Arenę. Jej widok, tłumy biegaczy i muzyka w tle spowodowało u mnie silne wzruszenie. Tak bardzo mi tego brakowało! Tak tęskniłam i tak długo czekałam na ten dzień kiedy będę mogła znowu pooddychać tą atmosferą! Stres był i adrenalina wzrastała z każdą minutą. Dzień przed biegiem zapytana jak chcę pobiec szczerze odpowiedziałam,że marzy mi się poniżej 50 minut. Tylko tak,żeby była czwórka z przodu:) Nie byłam jednak pewna czy dam radę kondycyjnie, no i przede wszystkim co na to "powie" moja noga bądź co innego. Problem zdrowotny z jakim się jeszcze zmagam o tyle jest specyficzny,że ból potrafi odezwać się w różnych miejscach i o ile w niektórych nie wpływa on na zakres ruchu o tyle w innych mocno go ogranicza. Nie jestem jeszcze zdrowa w 100 procentach i stąd moje obawy.
Przed startem jak zawsze znajomi, selfie , wzajemne wsparcie, zwłaszcza dla tych co startowali w maratonie, kolejka do toi toi-a, krótka ,symboliczna rozgrzewka i kierunek start. Stanęłam w blokach startowych w tłumie ludzi,a serce waliło mi jak młot! Odliczanie, wystrzał startera i zaczęło się!!!
Zaczęłam spokojnie. Zanim zresztą zaczęłam biec trochę musiało się rozluźnić.
Piszę tę relację dnia następnego. Uczucie euforii ciągle trwa, noga co prawda dała znać o sobie ale niezbyt inwazyjnie. Zresztą wczoraj po biegu jeszcze kilka godzin kibicowaliśmy maratończykom,więc nie jestem zdziwiona, że pojawiły się dolegliwości. A zresztą WARTO BYŁO! To był pierwszy szczęśliwy dzień od wielu miesięcy. Czuję się przywrócona do życia i jeszcze raz dziękuję przyjaciołom i wszystkim bliskim i dalszym znajomym za każde choćby jedyne słowo wsparcia w tym ciężkim okresie kontuzji i zwątpienia. Za wiarę we mnie i w to,że będę biegać i nie muszę szukać innej pasji odpowiedniej dla takiej osoby jak ja czyli K-40 jak sugerowali co poniektórzy dając mi do zrozumienia,że najwyższy czas znaleźć inne sposoby na "super moc":) Kończąc : mam nadzieje,że jeszcze niejeden bieg przede mną !!!
Komentarze
Prześlij komentarz