Biegam od dwóch lat , ale "z pasją" tak naprawdę od roku. I w zasadzie tak naprawdę ostatni rok się dla mnie liczy. Dużo się wydarzyło w tym okresie. Pierwsze pół roku to zachłyśnięcie się startami , które stanowiły jedyny w zasadzie cel mojego biegania . Jak najwięcej i jak najczęściej:) Potem postawienie sobie trochę zbyt wygórowanych celów, trenowanie ponad siły ,chęć zdobycia cudzego uznania za wszelką cenę no i skończyło się tak jak się skończyło. Organizm się zbuntował. Dwie kontuzje, jedna po drugiej i bardzo powolny powrót do zdrowia. Walka o powrót do biegania nie była jak wiecie łatwa. Byłam ostrożna , bo bałam się ,że zbytnia pochopnością w działaniu mogę zmarnować szansę na realizację kolejnego kroku do spełnienia mojego biegowego marzenia,a mianowicie zdobycia korony maratonów polskich. Tym krokiem był PZU Cracovia Maraton. Przebiegłam i to z niezłym czasem. I co dalej...Zapragnęłam zacząć naprawdę trenować ,ale pod konkretny cel i konkretny start. Tym razem mój cel jest możliwy do realizacji,ale muszę dużo pracy włożyć aby było to możliwe,a i tak jak wiadomo nigdy nie ma gwarancji sukcesu. To jest sport. I tysiące innych czynników też mają na to wpływ. Do rzeczy. O czym marzę teraz? O złamaniu 3h i 30 min w maratonie wrocławskim 11 września. Do wymarzonego wyniku brakuje mi sześć minut. Niby niewiele,a jednak bardzo dużo. Tydzień po maratonie w Krakowie zaczęłam trenować według planu. Oczywiście nie ja ten plan układam,bo zwyczajnie nie mam o tym pojęcia.
Nauczona doświadczeniami trenuje cztery razy w tygodniu, nie więcej. Po dniu kiedy mam ciężki trening mam dzień wolny, a poza tym w dniu kiedy ów ciężki trening przypada mam niewiele zajęć. Pilnuje regeneracji. Chodzę raz w tygodniu na basen, śpię ok. 7-8 godzin, sauna obowiązkowo, o stretchingu pamiętam,ale...jeszcze powinnam zmienić jedną rzecz i chyba do tego dojrzałam. Starty. Po maratonie planowałam jedynie Bieg Piotrkowską i Bitwę o Łódź,ale oczywiście jak to ja szybciutko zaczęłam się zapisywać znowu na co tylko się da. Tydzień po maratonie grzałam piątkę na maksa,no bo byłam ciekawa jak mi pójdzie po przerwie na tym nieulubionym przeze mnie dystansie, Bieg Piotrkowską biegłam prawie do zejścia, bo już chciałam poprawiać wynik, za tydzień wymyśliłam Bieg o Srebrne Czółenko Włókniarskie,żeby wygrać kategorię i zgarnąć nagrodę finansową. Krótko mówiąc ...po staremu. I co? Kolejne dwa treningi bezproblemowo,ale już bieg ciągły-brak sił, odcinki dwa dni później -brak sił, z ledwością utrzymywałam zakładane tempo, nogi jak kamienie,sapanie...co jest? Przecież tak dobrze mi szło? O co chodzi? I wtedy ktoś mi powiedział mądrą rzecz: bardzo dobrze,że Ci słabo, bo w końcu zrozumiesz,że nie można się ścigać co tydzień. Wreszcie dotarło. :))) Sama się przekonałam,że tak się nie da na dłuższą metę:) Jutro ostatni start i robię przerwę. Na szczęście jest to bieg z przeszkodami więc nie będę musiała cały czas biec .Zawsze odpocznę w błotku;) Doszłam do wniosku,że startować co tydzień mogą jedynie osoby,które potrafią od czasu do czasu do zawodów podejść treningowo. Ja tego nie potrafię co pokazał chociażby Półmaraton w Wiączyniu kiedy dowiedziawszy się ,że jestem na trzeciej pozycji zaczęłam grzać aby zakończyć bieg na drugiej. A założenie było zupełnie inne. To miała być jedynie próba sił na dłuższym dystansie po kontuzji. Owszem fajnie, bo podium ,prestiż i tak dalej,ale jeżeli chcę poprawić wyniki, ba...na dychę np. osiągnięcie wyniku sprzed kontuzji to wielkie wyzwanie to muszę przystopować. I tak mam trudne zadanie ze względu na wciąż niestuprocentowy stan zdrowia. No cóż..nigdy nie sądziłam ,że w końcu to zrozumiem,ale chyba zrozumiałam. A jeszcze tydzień temu kombinowałam żeby dzień po jutrzejszej Bitwie o Łódź bronić tytułu w Piątkowisku, a za tydzień zaliczyć charytatywny bieg na 5 km, chociaż wiem,że ten dystans męczy mnie jak żaden inny.I to nie wszystko co planowałam;))) No chyba jakiś progres mentalny delikatnie u mnie następuje? Jeszcze pół roku temu kiedy mój trener wręcz zabraniał mi udziału w jakimś biegu na rzecz treningu złościłam się i tupałam noga jak małe dziecko. Teraz zaczynam już na to patrzeć troszkę inaczej:) Nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Ciągle się uczę,wyciągam wnioski i jeszcze dużo się muszę nauczyć:) Jak to biegacz-amator:)
P.S. Ale jeszcze jutro trzymajcie za mnie kciuki;) A w zasadzie dzisiaj:)
Komentarze
Prześlij komentarz