Przejdź do głównej zawartości

BITWA O ŁÓDŹ-BITWA O DRUGIE MIEJSCE:)

To już trzecia moja edycja tego słynnego biegu z przeszkodami:) Biegu ,którego nie odpuszczę choćby nie wiem co. Oczywiście jeżeli zdrowie pozwoli.. Problemów zdrowotnych  odpukać nie ma więc stawiłam się w blokach startowych obowiązkowo.  Przyjechałam w towarzystwie grupy wsparcia -Beti i jej córki Natalii i nie będę ukrywać,że oczywiście miałam ochotę ukończyć bieg na podium, gdyż do tej pory dwukrotnie udało mi się na nie wskoczyć i miałam ochotę po raz kolejny to zrobić:)  Piękna pogoda, leżaczki, trawka, muzyka w tle,wspólne zdjęcia. Przesympatycznie!
Tradycyjnie miały być dwie pętle długości ok. 6 km, każda z nich zakończona tzw.placem zabaw czyli przeszkodami sztucznymi. Pętle jak już pamiętałam z poprzednich edycji zawsze były bogato wypasione w podbiegi, zbiegi, przeprawy przez błoto i wodę. Woda zawsze stanowiła dla mnie bardzo sympatyczny element biegu ,bo zwyczajnie była to chwila na złapanie oddechu. Niestety tym razem nie było jej za wiele,ale za to organizator "wynagrodził" w podbiegach:)


Godzina 16.00 startujemy. Ludzie wystrzelili jak z procy z taką prędkością ,że przez chwilę miałam wrażenie ,że to bieg na 5 km na atestowanej trasie i wszyscy cisną na życiówkę. Kawałek z górki , prysznic z sikawy strażackiej, ściana pudeł i zaczęło się...Pod górę i pod górę. Po 1 km miałam zadyszkę i myśl ,że Jezu ja nie dam rady! Pudło? Mowy nie ma...Ale za chwilę trochę tłum się przerzedził i trzeźwo zaczęłam ogarniać sytuację. Przede mną dziewczyna pędziła w takim tempie ,że szybciutko straciłam ją z oczu. Dogonić-bez szans:) Ok. Jestem na drugiej pozycji więc spokojnie, utrzymać pozycję i tyle. Tak mi się zdaje;) Podbiegów nie ma końca. Co jeden się kończy za chwilę wyrasta kolejny jeszcze gorszy. Usypali te górki czy co? Gdzie ta woda? Muszę uspokoić oddech! Pomocy! Kręte ścieżki, gałęzie , pokrzywy to norma. Nie przeszkadza. Oddech dalej szaleje.


Upragnione bajora ze śmierdzącą wodą nie były zbyt długie ale zawsze coś. Pierwsza pętla dobiega końca i już widzę "plac zabaw". Mega doping Beti, Natalii  , Ewy i innych daje mi wiatr w żagle ,ale wciąż mi ciężko. Plac pokonuję bez większych problemów aczkolwiek asekuracyjnie. Wciąż mając w pamięci kontuzję na przeszkodzie na Biegu Wulkanów podświadomie asekuruję nogę. Odruch proponuje przeskok od prawej ,ale ja wolę dla bezpieczeństwa od lewej. Boję się trochę i nie ma co się dziwić. Przeszkody fajne: czołgania, opony, drut kolczasty, stare auto ,które mi się podobało i inne. Przy kontenerze z wodą (chodziły plotki,że miał być lód, ale chwalić pana nie dojechał;)) nagle poczułam na plecach wyraźny oddech rywalki. Skąd się wzięła? Nie mam pojęcia;)))No cóż. Już wiem ,że lekko to nie będzie i strategia" na spokojnie do mety " staje się nierealnym marzeniem. Dziewczyna ostro ciśnie i przez całą drugą pętle dosłownie siedzi mi na plecach. Nie ukrywam ,że muszę się mocno spinać, na odcinkach równych biegnę na maksa możliwości, na wyjątkowo trudnych podbiegach po prostu wchodzę w marsz i cały czas kontroluję sytuację licząc po cichu,że w końcu ona odpuści, zwolni i będę mogła  złapać drugi oddech.
 A gdzie tam! Marzenie ściętej głowy! To naprawdę dobra i ambitna zawodniczka ! Nie ma mowy o relaksie! Na szczęście na drugiej pętli coś u mnie "zaskoczyło" i biegło mi się znacznie łatwiej, co nie oznacza,że biegło się komfortowo.  Ale to nie koniec atrakcji.

Niecały kilometr przed metą kopnęłam w leżącą gałąź i poczułam ten charakterystyczny dla mojej kontuzji promieniujący ból. Tego rodzaju bólu prędko nie zapomnę. Przestraszyłam się i natychmiast zwolniłam.  Co robić??? Ból nie jest dotkliwy ale jednak JEST! Ok. Poczekam 100 metrów i zobaczę . Jak nie odpuści to po prostu dojdę do mety. Trudno. Nie mam ochoty przechodzić przez zimowy dramat po raz drugi. Po kilkunastu krokach przeszło. Ufff..Już widzę plac zabaw a co za tym idzie -meta niedaleko. Rywalka nie odpuszcza. Miałam nawet chwilę kryzysu kiedy pomyślałam:"dobra. Puszczę ją. I tak będę trzecia'. Ale to był bardzo krótki moment.;) Bo niby czemu mam odpuścić? To zabawa. Przecież ja lubię się ścigać i taka wygrana da mi naprawdę mega satysfakcję. Satysfakcję ,bo nie było łatwo i to właśnie dlatego,że musiałam wziąć się w garść i zawalczyć!Okrzyki grupy wsparcia pojawiły  się w odpowiednim momencie  i towarzyszyły mi  do samej mety. Przeszkody były już tylko formalnością i nie zastanawiałam się tym razem,którą nogą zacząć,żeby oszczędzić słabszą. Poszło jak po maśle. Wpadłam na metę jako druga kobieta i szalałam ze szczęścia!!!  Noga nie boli! Jest ok! Wielki szacunek dla rywalek , wielkie podziękowania za doping na trasie dla moich przyjaciół i  znajomych i oczywiście dla organizatorów za kawał dobrej zabawy (chociaż z tymi podbiegami to troszkę Was poniosło;) No i mam nadzieję do zobaczenia za rok! :)






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

"CHCĘ BYĆ SZCZUPŁA I WYSPORTOWANA"-JAK ZACZĄĆ?

Siedzący ryb życia, złe nawyki żywieniowe, spowolniony w wyniku upływu lat metabolizm skutkują efektem nadprogramowych kilogramów, ociężałością, kompleksami i często problemami zdrowotnymi. Od kilku lat coraz więcej ludzi stara się skończyć z takim trybem życia, podejmuje aktywność fizyczną ,a co poniektórzy zmieniają swój styl życia i wizerunek o 180 stopni i z otłuszczonego urzędnika zasiadającego co wieczór z piwem przed telewizorem stają się osobą wysportowaną i energetyczną. Oczywiście metamorfoza nie następuje w przeciągu miesiąca,cudów nie ma, a napisałam to celowo ,bo mimo wszystko są wśród nas ludzie ,którym się wydaje ,że pewne rzeczy uda się im przeprowadzić właśnie w tempie expresowym. Niestety nie da się. Do tego wrócimy. Jak zacząć? Od czego zacząć? Stajemy przed lustrem w przymierzalni w wieku lat trzydziestu paru przykładowo i okazuje się ,że coś na co długo nie zwracaliśmy uwagi wymknęło się nam spod kontroli. Sylwetka nie ta sama, wiszący brzuch,  tu i ówdzie fał

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy