Tydzień po maratonie poznańskim kolejnymi zawodami, na które się zapisałam był X Ekologiczny Bieg do Gorących Źródeł w Uniejowie. Pamiętam ten bieg sprzed roku, trudna trasa i umieranie praktycznie już od 1 km.
Nie ukrywam ,że po cichu liczyłam na zjawisko superkompensacji po maratonie i miałam nadzieję ,że uda mi się popchnąć wynik na dychę do przodu. Dycha nie oszukujmy się kompletnie mi w tym roku nie leży i w zasadzie większość z nich była nieudana. Tydzień przed maratonem poznańskim pojechałam do Warszawy na Biegnij Warszawo. Pocisnę-myślałam. Pocisnęłam ,a jak. Na drugim km złapała mnie potężna kolka do tego stopnie ,że musiałam się zatrzymać i poczekać aż odpuści. W sumie stawałam cztery razy i już po drugim razie wiedziałam,że nic z tego nie będzie. Ostatni kilometr z górki pędziliśmy z Dominikiem( Runoholic) w 4:00 ,aby chociaż zakończyć z klasą tą moją sromotną klęskę. Czas netto 45:58. Najgorszy od nie pamiętam kiedy, ale potraktowałam to jako wypadek przy pracy i nieszczególnie się tym przejęłam. Zwłaszcza ,że sam bieg, atmosfera, trasa, ludzie z którymi tam byłam sprawiły,że będę wspominać tą imprezę z ogromną sympatią.
Wracając do Uniejowa. Pojechałam przeziębiona i z katarem do kolan. Niestety ,ale zawsze kilka dni po maratonie przyplątuje się do mnie jakieś choróbsko,ale oczywiście takie rzeczy jak katar nie są w stanie powstrzymać mnie od udziału w zawodach. Przed zawodami rozgrzewka. Nogi jak z betonu, sapię jak parowóz i już mi się robi nie fajnie na duszy,że pewnie to będzie kolejna w tym roku chusteczkowa dycha. Poprawiłam po kontuzji wyniki na wszystkich pozostałych dystansach, a dycha nie chce się ruszyć. Życiówka już mocno pokryta kurzem, zaraz stuknie jej rok... Ehhhh....
Stanęłam na starcie licząc się z tym,że może być różnie,ale postanowiłam ,że poddawać się na razie nie będę i dam z siebie wszystko. Wystrzał startera i GO! Lecimy!!!
1 km ,nogi ciężkie, ale o dziwo oddech spokojny( o ile można tak to zjawisko nazwać w biegu na tym dystansie:))). Tempo 4:10. Za szybko- myślę. Zaraz zdechnę. Zwalniam na 4:17. Pierwsze 4 km to jakaś bajka. Nogi odpuściły i nabrały lekkości. Jest mega! !! 5 i 6 km coś się załamało i mocno zwolniłam do 4:25. W sumie nie wiem czemu. Czy to bardziej strach,że zaraz zacznie się jak zwykle to samo czyli śmierć w oczach,bezdech,palenie w płucach i tym podobne wspaniałe dobrodziejstwa biegów na 10 km:))) . Biegnę w tym tempie ok. 2 km i postanawiam podkręcić. No nie. Teraz albo nigdy! Jedyny sposób,żeby ruszyć tę przeklętą w tym roku dychę. 3 km lecę ok. 4:15-4:17. Jest ciężko. Na 8 km już wiem,że czas umierać ale przeliczam w myślach ,że to około kilkunastu max minut męki i meta. Ostatni kilometr. Stawiam wszystko na jedną kartę. Najwyżej umrę w chwale na ostatnich metrach przed metą;) Przyśpieszam . Tempo 4:07. Cisnę tak cały kilometr do mety. Mroczki przed oczami, charczenie i porykiwania z gardła, zbiera mi się na wymioty ale już widzę metę! ! Jeszcze kawałek! Mijam metę z czasem brutto 0:43:35. Zegarka zapominam wyłączyć. Jest mi niedobrze. Wlokę się powoli w kierunku biura zawodów, po drodze zaliczam trawnik. No muszę się położyć i w sumie nie wiem czy się udało. Czekam na smsa, czekam i czekam. Spotykam znajomych. Wszyscy już wiedzą ,że porobili życiówki tylko ja jak zwykle nic nie wiem... Dzwoni telefon. Bogusz. Z Krakowa po Półmaratonie Królewskim gdzie wykręcił życiowy rekord i składa mi gratulację. Zdziwiona pytam czego mi gratuluje skoro ja nawet nie znam wyniku. 0:43:19-słyszę. JEST ŻYCIÓWKA!!! Wreszcie się udało!!! Szaleję z radości .Po chwili przychodzi sms i mogę na własne oczy zobaczyć mój wynik:)
Po biegu zasłużony relaks na Termach i do Łodzi nie dość ,że z nową życiówką to jeszcze wróciłam ozdrowiona. Katar odpuścił. Widocznie na pzeziębienie dobre szybsze bieganie;) Towarzysko jak zawsze fantastycznie.
Rekord życiowy na tym dystansie był ostatnim elementem biegowej układanki w tym roku .Sezon mogę wstępnie uznać za udany pomimo fatalnych pierwszych trzech miesięcy. Oczywiście będę próbować jeszcze powalczyć na Biegu Niepodległości w Poznaniu,ale na spokojnie. Zresztą trochę zawodów do obskoczenia jeszcze zostało do końca roku. Miało być kilka ,a zapowiada się niezły roller-coster. Z drugiej strony zamierzam praktycznie wszystko odpuścić od stycznia do marca. Wtedy chcę się skupić głownie na treningach. Treningach do Półmaratonu Warszawskiego ,który będzie moim najważniejszym startem na wiosnę. Tam chcę powalczyć o dobry wynik:)))
Komentarze
Prześlij komentarz