Przejdź do głównej zawartości

17 PKO POZNAŃ MARATON-TO BYŁ TEN DZIEŃ:)


Po kompletnie nieudanym pod każdym względem starcie w  Maratonie Wrocławskim ochota na łamanie 3:30 trochę mi odeszła. Obraziłam się na siebie,że nie dałam rady i do Poznania jechałam w zasadzie bez żadnych konkretnych co do czasu założeń. Chciałam po prostu przebiec ten maraton bez takich akcji jak we Wrocławiu. Bez kolek, ścian, stawania, bólu brzucha ,a poza tym bardzo chciałam poczuć znowu ten stan kiedy człowiek biegnie i cieszy się maratonem. Brak efektu flow we Wrocławiu to była chyba moja największa porażka. Tym razem postanowiłam,że zacznę wolniej i zobaczę czy to będzie TEN dzień na dobry bieg i ewentualną walkę o wynik  czy nie.

Tradycyjnie z ekipą wyjazd dzień wcześniej. Wspaniała atmosfera jak zawsze, ładowanie węglami, odbiór pakietów, tysiące selfików (nawet jedno z MEZO:)  czyli klasyka . W łóżku byłam już o 21.00 i zapadłam w sen kamienny  jak dziecko. 

Godzina 5:55 dzwoni Bogusz z pobudką. Najchętniej przewróciłabym się na drugi bok,a tu trzeba wstawać. Za oknem pada. Pogoda masakra. Ciemno , mokro i ponuro. Na samą myśl o założeniu stroju startowego mam ciarki na plecach. Śniadanie- chleb z dżemem. Uważam co jem, co piję, obsesyjnie boję się kolki,zwłaszcza,że tydzień temu na Biegnij Warszawo skubana mnie po prostu ścięła z nóg i stawałam cztery razy!!! Nie bardzo miałam ochotę po raz kolejny walczyć z tym tematem. 7:15 wyjazd z hotelu. Humory dopisują wszystkim chociaż zimno,ale atmosfera grzeje. 
Godzina 8.50 stoimy z Boguszem  w blokach startowych   przy pacemakerze na 3:30, ale ja wiem,że będe biegła po swojemu. Klimat na starcie jest obłędny, tysiące biegaczy, nie czuc chłodu poranka, przestało padać, a zza chmur nieśmiało próbuje wyglądać słońce. Adrenalina rośnie tradycyjnie  mam łzy w oczach( jak ja kocham ten moment) odliczamy i START!!!

Takie rzeczy tylko na maratonie:)

Bogusz trzyma się grupy z zającem,a ja się powoli rozkręcam. Jest dobrze. 5:10. 5.05 Oddech spokojny, nogi jak piórka, biegnie sie cudownie. Chorągiewka na 3:30 oddala się,ale nie myślę o tym. Pierwsze cztery kilometry biegnę zachowawczo,ale nogi same niosą i mam wrażenie jakby pchała mnie jakaś niewidzialna siła:)  Na 6 km spotykam kolegę z Łodzi-Wojtka. Biegnie na 3:27. Czuję gdzieś pod skórą,że to chyba jest TEN dzień i postanawiam trzymać się z nim. Na 9 km doganiamy pacemakera  3:30 i po niedługim czasie mijamy go. Biegnie się bosko! Trasa pofałdowana. Podbieg-zbieg. W ogóle mi to nie przeszkadza. Podbiegi nie są ani jakieś wyjątkowo wyczerpujące ani z rodzaju tych długich -wrednych. Po każdej górce jest sympatyczny zbieg. Kilometry mijają nie wiadomo kiedy i już półmetek. 1:44. Jest dobrze!!! Mam siły , mam chęci biec dalej i postanawiam powalczyć przynajmniej o poprawę rekordu życiowego . Niewiele jem na trasie i trochę się niepokoje ,bo wiem,że źle robię. 2 gryzy banana, łyk żelu i 2 kostki cukru to trochę niewiele zwłaszcza,że stając na starcie już czułam głód. Z drugiej strony jest flow, same nogi niosą, trzymam dobre tempo ok.4:55 i nie chce mi się barować z jedzeniem. Lecę. Czas pod kontrolą. Międzyczasy super. Kibice fantastyczni. Wołają i motywują po imieniu. Atmosfera gorąca, a ja biegnę i mam ochotę krzyczeć na cały głos,że kocham maraton:)  Około 28 km zaczyna mżyć i ten deszczyk jest jak delikatna kurtyna wodna. Pogoda do biegania okazała się najlepsza z możliwych. Jest ciepło, deszczyk miło chłodzi, wiatru nie ma, albo ja po prostu jestem na jakimś haju biegowym i wszystko mi się dziś podoba. Podbiegi nie męczą, deszcz sprawia przyjemność i ani się obejrzałam a jestem na 30 km. Biegnę dalej jak w transie, oddech spokojny, nic mnie nie boli, nie obciera, nie uwiera, przybijam piątki dzieciakom i macham do kamer. Taki maraton kocham , po prostu przyjemność z biegu, magię tego dystansu i ten  euforyczny stan. I znowu ani się obejrzałam i  jestem na 32 km. Bramka i obłędny doping kibiców. Mam wrażenie,że całe miasto żyje maratonem. Została dycha.Zaczynam odczuwać  zmęczenie,ale Wojtek dziarsko ciśnie więc przebieram nogami ile się da. Trochę już mi się dłużą te  ostatnie kilometry, ale daję radę. 39 km. Zaczynam mieć dosyć, nogi stają się ołowiane i już jest mi ciężko,ale cisnę. A co! Powalczę! To tylko 3 km!!! W porównaniu z tym co przebiegłam z przyjemnością te ostatnie trzy wręcz wypada trochę się skatować;)  Doping kibiców wzrasta. Coraz bliżej do mety. Już a oddali słychać spikera i muzykę. Zegarek padł mi na 30 km więc nie wiem ile dokładnie zostało,ale wiem ,że to końcówka. Skręt w prawo na Targi. Widzę metę. Widzę zegar, a na nim czas  3:28 i migające sekundy!!! Przyśpieszam. Łzy mi lecą z oczu. Nie mogę w to uwierzyć! To nie sen! To się dzieje!  Wpadam na metę z czasem brutto 3:28:32s i zalewam się łzami na maksa. Zrobiłam to! Udało się! Udało się zrealizować najważniejszy biegowy cel w tym roku. Spełniło się marzenie sprzed roku!!!  Czas netto z biegu 3:27:22. Siódme miejsce w kategorii wiekowej. To mój wynik! Ja tego dokonałam!


 Musiałam ciężko pracować na niego. Treningi to raz. Powrót do zdrowia to dwa. Wiara w siebie to trzy. Na szczęście udało się. Dzięki przyjaciołom, dzięki osobie,która pomogła mi się treningowo przygotować i dzięki lekarzowi, który postawił mnie na nogi i obiecał mi,ze wrócę do zdrowia chociaż wymagało to czasu. Zdrowie wróciło ! Przebiegłam od tego czasu  trzy maratony. Poprawiłam wyniki na trzech różnych dystansach i cieszę się bieganiem.  

Stan nazywany euforią maratończyka istnieje naprawdę,ale niestety nie każdy maraton tak wygląda jak ten. W przeciągu miesiąca przeżyłam dwa skrajne oblicza tego dystansu. Wczoraj na szczęście było  jego to lepsze oblicze:)

Jeszcze wczoraj odgrażałam się,że jak złamię 3:30 to już więcej nie będę trenować pod maraton,ale dziś...hm...A może by tak powalczyć o złamanie 3:20 za rok  lub dwa w Warszawie? :))) Na razie mam chwilę ,żeby się pozastanawiać;)

 Życzę każdemu takiego funu z maratonu jakiego doświadczyłam 9.10 .2016 w Poznaniu.:)

Co do organizacji to moim zdaniem fantastyczny bieg! Na pewno jeszcze kiedyś tu będę chciała wrócić:)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

"CHCĘ BYĆ SZCZUPŁA I WYSPORTOWANA"-JAK ZACZĄĆ?

Siedzący ryb życia, złe nawyki żywieniowe, spowolniony w wyniku upływu lat metabolizm skutkują efektem nadprogramowych kilogramów, ociężałością, kompleksami i często problemami zdrowotnymi. Od kilku lat coraz więcej ludzi stara się skończyć z takim trybem życia, podejmuje aktywność fizyczną ,a co poniektórzy zmieniają swój styl życia i wizerunek o 180 stopni i z otłuszczonego urzędnika zasiadającego co wieczór z piwem przed telewizorem stają się osobą wysportowaną i energetyczną. Oczywiście metamorfoza nie następuje w przeciągu miesiąca,cudów nie ma, a napisałam to celowo ,bo mimo wszystko są wśród nas ludzie ,którym się wydaje ,że pewne rzeczy uda się im przeprowadzić właśnie w tempie expresowym. Niestety nie da się. Do tego wrócimy. Jak zacząć? Od czego zacząć? Stajemy przed lustrem w przymierzalni w wieku lat trzydziestu paru przykładowo i okazuje się ,że coś na co długo nie zwracaliśmy uwagi wymknęło się nam spod kontroli. Sylwetka nie ta sama, wiszący brzuch,  tu i ówdzie fał

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy