Przejdź do głównej zawartości

26 BIEG POWSTANIA WARSZAWSKIEGO I DOBRY "DUCH" NA TRASIE:)


Ile znaczy pomoc na trasie w chwili kryzysu dobrze wiemy. Czasem jest to jedno słowo, klepnięcie w ramię,a czasem zdarza się tak niezwykła pomoc ,której się zupełnie nie spodziewamy. Pragnę się podzielić moim ogromnie pozytywnym doświadczeniem na trasie 26 biegu powstania warszawskiego.
Uwielbiam warszawskie biegi. Ich masowość, miejsce, trasy i niezwykły klimat. Oczywiście również bardzo lubię nasze lokalne, kameralne ,ale do warszawskich mam wyjątkową słabość. Może dlatego ,że sama Warszawa jest dla mnie cudownym miastem .Tak, mam świadomość ,że bardziej modne jest nie lubienie Warszawy,ale ja mam swoje zdanie, uwielbiam to miasto i już. Od samego początku wiedziałam,że pomimo tego ,iż w rozpisce treningowej scenariusz brzmiał "treningowo" i sam bieg miał być elementem  treningu   zdawałam sobie sprawę ,że trening  nie na tym biegu i nie w takim miejscu. Jedyne o czym marzyłam to właśnie biec ile fabryka dała i rozprawić się z granicą 45 minut. Złamanie 45 minut po kontuzji marzyło mi się już 2 miesiące temu na łódzkim Rossmanie,ale nic mi wtedy z tego  nie wyszło bo zwyczajnie nie dało się tego zrobić po tak długiej przerwie to raz,a dwa warunki i trasa wyjątkowo nie sprzyjały. Nie ukrywam,że nie odpuściłam marzeń o życiówce na dychę, ale na tyle już mam świadomość pewnych rzeczy,że wiem iż  droga do niej jest jeszcze daleka,ale jednym z etapów do jej osiągnięcia było dla mnie pokonanie tej magicznej bariery 45. A potem-czas, praca, zdrowie i zobaczymy. Spokojnie.


 Do Warszawy pojechałam ze znajomymi. Podróż, kawa na Krakowskim Przedmieściu, selfiki. Przesympatycznie jak zawsze.  Mój przyjaciel ,który wraz ze mną przygotowuje się do maratonu wrocławskiego grzecznie zgodnie z planem przed biegiem wybiegał dychę , sam bieg wykonał zgodnie z założeniami z doskonała perfekcją,a ja no cóż...Zrobiłam porządną rozgrzewkę i stanęłam w drugiej strefie.
21.00. Wraz z dziesięciotysięcznym tłumem odśpiewałam Rotę i nerwowo czekałam na odliczanie i wystrzał startera. To jest zawsze moment kiedy adrenalina u mnie szaleje. I na nic tłumaczenie co bym się uspokoiła. Zawsze to samo.


21 z hakiem-ruszamy! Pierwsze kilometry z górki. Oddech spokojny . Gnam w trupa. Międzyczasy o każdym kilometrze są ok. Średnio 4:22 . Nie podniecam się bo wiem,że jak zawsze skończy się i tak umieraniem. Trasa jest zjawiskowa,ale nie mam za bardzo czasu się nią rozkoszować. Ładnie ,ale pędzę. Zawsze cieszy mnie moment kiedy mijam półmetek. JEST NIEŹLE. Siódmy kilometr i  zaczyna się...to czego nie lubię. Kolka. Sapanie. Oddech zaczyna wariować, podświadomie zwalniam. Sapię coraz głośniej i wtedy słyszę:" weź dwa głębsze oddechy". Odwracam głowę , koło nie biegnie spokojnym równym tempem mężczyzna. Wydaje się że ten bieg nic go nie kosztuje. Po chwili pada pytanie czy chcę złamać 45 minut? Ojej! Skąd wie? Ledwie byłam w stanie wysapać ,ze tak! Tak mi zależy!!!  "Spokojnie! Poprowadzę Cię do końca" .Niesamowite! Od tej chwili zdaję  się tylko na niego i staram się wykonywać wszystkie polecenia. Uwagi są niezwykle trafne i pomocne. Na 7 km długi tunel. Mój zegarek traci zasięg. Jest ciężko i duszno. Mój "zając"  cały czas trzyma tempo i nie pozostaje mi nic innego jak przebierać nogami tak aby nadążyć za nim. Daję radę.  2 km przed metą spokojnie informuje mnie że mamy zapas  i że w zasadzie to już tylko formalność. 2 km -jak daleko! Z drugiej strony 8 już za mną. Tysiące myśli w głowie na tym etapie biegu tych samych co zawsze cyt:" po co ja to robię?", " ostatnia dycha ever", "przecież mogę zwolnić- nikt mi  głowy nie urwie". Z drugiej strony"odpuścić? Teraz???  Przecież biegnę! Dam radę!!!" Mój "zająć" nie zwalnia i cały czas spokojnie mówi co mam robić. I ten straszny podbieg na koniec. "Pracuj rękoma!". Rzeczywiście pomaga. Czemu ja o pewnych rzeczach nie pamiętam na zawodach, które są oczywiste na treningach? 300 metrów przed metą spiker motywuje do walki tak przekonywująco,że same nogi niosą. Wchodzimy w zakręt. Ostatnia prosta. "Gnaj!"-słyszę. Nie wiem skąd wzięłam siły ale przyspieszam . Coraz bliżej! Już! Jest! Wpadam na metę ledwie żywa. Zając w zasadzie nie zmęczony. Udało się!!!  44:32. Przełamana ta magiczna granica!!!! I jeszcze na koniec słysze komplement:No widać ,że dobry trening był! No był! No jest! Co prawda dziś tez powinien być,ale.. ;) .Ale ja nie daję rady psychicznie biec zawodów treningowo. Zwłaszcza dychy czy 5 km. Wolę odpuścić start. Tyle ,że Warszawy nie dałbym rady odpuścić. Pomoc Marcina-bo tak ma na imię mój  dobry duch na trasie  -NIEOCENIONA!!! Jeszcze raz dziękuję!



p.s. Do życiowego wyniku dzieli mnie minuta i 11 sekund. Coraz bliżej. Jest zdrowie i oby było cały czas! I jest progres! Jestem dobrej myśli!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PODSUMOWANIE ROKU 2019

Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania. Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze d...

ŻYCIE I PASJA W CZASACH PANDEMII

Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyję czegoś takiego. Pandemia podobnie jak wojna  zawsze były dla mnie zjawiskami  totalnie abstrakcyjnymi ,co najwyżej  dobrym tematem na książkę lub scenariusz filmowy.   Sytuacja w jakiej   znaleźliśmy się w marcu tego roku dla znakomitej większości z nas jest  bardzo trudna. Obecnie powoli wracamy do rzeczywistości, ale do stuprocentowej normalności jeszcze droga daleka. Nie będę ukrywać, że to co przytrafiło się nam wszystkim w pewnym momencie totalnie mnie przerosło. Na początku była to jedynie wściekłość i   irytacja spowodowana odwołanymi zawodami. Nie miałam jeszcze  wtedy świadomości ,że brak możliwości sprawdzenia miesiącami wykuwanej formy to za chwilę będzie najmniejszy problem. Byłam przekonana .że w ciągu miesiąca wszystko wróci do normy, ale chyba zwyczajnie nie dopuszczałam do świadomości faktu ,że koronawirus zamierza zagościć u nas na dłużej. Trochę za...

OKRESOWY SPADEK MOTYWACJI- ZJAWISKO PRZEJŚCIOWE

Z pasją bywa podobnie jak z innymi aspektami naszego życia i samym życiem. To jest jak sinusoida. Wzloty i upadki. Uczucie euforii przeplatane ze stanami depresyjnymi. Nie ma ludzi  u których występuje linia prosta, nie ma ludzi , którzy tej sinusoidy nie doświadczają, nie ma ludzi szczęśliwych każdego dnia. Dążymy do spokoju i stabilizacji, walczymy o szczęście,ale nie mamy do końca na to wpływu choć bardzo byśmy tego chcieli. Do czego zmierzam. Co zrobić kiedy następuje regres pasji? Spada motywacja i brak chęci po prostu staje się problemem i to nie dzień lub dwa ,ale znacznie dłużej? I nie pomagają motywacyjne teksty i plany ,a nawet wizualizacja naszych marzeń . Zaczynamy się zastanawia czy przypadkiem nie nastąpiło wypalenie tematu. Po Maratonie Poznańskim kiedy osiągnęłam cel roku i który był najcudowniejszym moim startem sezonu siłą rozpędu i prawem superkompensacji poprawiłam jeszcze rekord życiowy na 10 km. Tym samym zamknęłam tabelkę odhaczając życiówki na wszyst...