Przejdź do głównej zawartości

37 PZU MARATON WARSZAWSKI - NAJPIĘKNIEJSZE BIEGOWE WSPOMNIENIE


Nieprędko jeszcze będę mogła podzielić się aktualnymi doznaniami startowymi,ale czasem warto wrócic myślą do tych chwil , które na zawsze zapadają nam w pamięć. Magia wspomnień , których na szczęście nikt nam nie zabierze :))) Oto jedno z moich :)
Zapisałam się na ten maraton w zasadzie tylko dlatego że ostatni raz jego meta miała mieć miejsce na Stadionie Narodowym. No takiej okazji nie mogłam przegapić za nic na świecie! Z pierwszym maratonem nie miałam najlepszych wspomnień-owszem przebiegłam go, wzruszyłam się na mecie, satysfakcja i duma ogromna ale sam bieg-katorga.... Do 15 km jakoś szło a potem ból,ból i ból.Tego bólu było za duzo i prawdę mówiąc nie sądziłam że kiedykolwiek będę chciała taką imprezę powtórzyć. Długo się zastanawiałam czy to dobry pomysł z tą Warszawą, ale z drugiej strony prestiż imprezy mnie skusił . Nigdy bym nie przypuszczała że wtedy zakocham się w tym dystansie. 


Z synem na dzień przed



Do Warszawy pojechałam dzień wcześniej zabierając ze sobą syna,który również miał zaplanowaną ekstremalną atrakcję, a mianowicie skok na bungee. Mój bohater dał radę, co było też dla mnie motywujące, no bo skoro 13 latek skoczył na bungee to ja nie dam rady ukończyć drugiego maratonu? Towarzyszyła nam moja rodzina z Warszawy. Wieczorem chciałam poukładac sobię ładnie wszystkie rzeczy do ubrania na bieg i okazało się ze w mojej torbie nie mam ubrań biegowych!!! Zostały w Łodzi!!!Dzięki Bogu było chociaż obuwie.Katastrofa!!! Nazajutrz odmeldowałam się w gotowości do maratonu w pożyczonych spodenkach, bawełnianej koszulce pamiątkowej z pakietu i z telefonem w ręku no bo nie miałam gdzie go schować i dzielnie dzierżyłam go w dłoni do samego końca...Można? Można. Przed samym startem tradycyjnie niekończące sie kolejki do toalet, na rozgrzewkę nie wystarczyło czasu, ale w końcu to nie bieg na dychę więc bez przesady ,dam radę .Planowałam ustawić się z balonikiem na 3'45-po cichu tak mi się marzył taki wynik:), ale wpadliśmy na start z Kamilą i Kubą już po wystrzale startera i grzecznie zaczęliśmy na szarym końcu,bo do balonika dopchać się nie dało rady.Biegniemy.Jest dobrze 5;12 5,09 ,5,08... Przyśpieszam, już mnie nosi." Dorota za szybko!" -już nie pamiętam kto mnie przywołał do porządku.Ok, grzecznie zwalniam.W końcu to maraton.Stopniowo przedzieramy się przez tłum.Doganiamy ostatnie baloniki...potem kolejne.Biegnie się cudownie, świeci słońce.Kibice w Warszawie naprawdę dają radę.Na moście Świętokrzyskim robię zdjęcia w biegu.Ciągle biegnę z Kamilą i Kubą ale ok. 20 km odłączam się bo, czuję" wiatr w żaglach".Biegnę w tempie 5'03-4'55 i jest dobrze.Na 29 km czeka rodzina z żelem, na 30 widzę napis na asfalcie:" teraz zaczyna się prawdziwy maraton".Czuję strach, ale biegnie mi się dobrze. Zaczynają boleć nogi, ale to jest nic w porównaniu z pierwszym maratonem.Po 30 km nie ma bata...musi boleć, zwłaszcza jak się znowu nie ma na koncie dłuższych wybiegań.Jeszcze 12..Zaczynam być zmęczona, ale utrzymuję tempo.Aha..żeby było jasne...nie posiadam zegarka i na ogól biegam na czuja albo pytam o tempo biegnących obok...

Emotikon smile
 Podbieg na Sangiuszki...nasłuchalam się horrorów o nim .Owszem sporo ludzi idzie ale bez przesady ..gorzej bywało..albo ja po prostu mam dzień konia:).Cieszę się tym biegiem mimo zmęczenia, uśmiecham do wszystkich kamer, przyklepuję piątkę dzieciom, oglądam Warszawe.Ja po prostu sie cieszę tym maratonem chociaż już mi coraz trudniej, ale i tak nie ma to nic wspólnego z umieraniem na dychach czy piątkach .4 km do mety. Juz naprawdę nie mam siły ale dogania mnie kolega Mateusz ,maratończyk biegający kilkanaście maratonów w roku, "nie zwalniaj, dasz radę ,idziesz na bardzo dobry wynik!" motywuje mnie. Aaaa...wynik..no tak.Baloniki na 3'45 zostawiłam juz w tyle.Kolege Bogusza minęłam na 37 km. Nie było łatwo go dogonić.Biegnę dalej, sapię, juz naprawdę nie mogę.2 km do mety....Boże to się dzieje naprawdę! Żeby tylko dać radę jeszcze te 2 !!! I wtedy mój wzrok pada na kibicującą kobietę z plakatem przedstawiającym kotka z napisem "jak to nie dasz rady???" Wzruszam się. Wbiegam na teren stadionu, pędzę, słyszę doping Agnieszki w tłumie, jeszcze wyprzedzam dwie zawodniczki , wpadam na stadion ,unoszę ręce przkraczając linie mety i...płaczę ze szczęścia !!! 3'35'24!!! 



To niemożliwe...to ja zrobiłam!!!! To jak na mnie wynik obłędny! Medal, zdjęcia ,szukanie znajomych,rodziny..Ledwie idę ale to nie ma znaczenia! Zakochałam się w tym dystansie..pokochałam maraton!!! Euforia trzymała mnie jeszcze wiele dni.Ten start był najpiękniejszym moim startem ze wszystkich i z niego jestem najbardziej dumna.Pojawiło się marzenie aby zrobić koronę maratonów polskich.Juz mam Warszawę...to teraz Kraków...
Emotikon smile
Na razie walczę o zdrowie i nie wiem czy się uda,ale wciąż wierzę w ten Kraków. Wierzę że go UKOŃCZĘ ,bo boję użyć się słowa "przebiec". Ale nawet jeśli nie w tym roku, to może w następnym? Najważniejsze to nie rezygnować z marzeń i walczyć o nie.
Emotikon smile

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PODSUMOWANIE ROKU 2019

Rok 2019 już przeszedł do historii. Rok bez wątpienia barwny i ciekawy nie tylko biegowo. Co doceniam w nim najbardziej? Tu się może  zdziwicie , ale wcale nie są to życiówki  tylko fakt ,że cały rok mogłam cieszyć się nienagannym zdrowiem ,a umówmy się ,że to  właśnie ono jest najważniejsze dla każdego, a dla osoby aktywnej fizycznie to już w szczególności. Po feralnym 2018 roku ,w którym zaliczyłam kontuzję pachwiny, problemy z kręgosłupem szyjnym, przetrenowanie i drastyczny spadek formy w ciągu zalewie dwóch miesięcy rok 2019 wynagrodził zdrowiem, energią i radością z biegania. Styczeń i luty to w zasadzie tylko treningi. Nie ukrywam ,że z tyłu głowy miałam gdzieś lęk czy przypadkiem znowu na wiosnę nie przyplącze się do mnie jakiś zdrowotny kłopot ,ale w miarę upływu czasu , krok po kroku udało mi się przestać schizować i przesadnie analizować swój układ ruchu. Biegałam dużo, było coraz lepiej, ale miałam świadomość ,że do powrotu do życiowej formy jeszcze d...

ŻYCIE I PASJA W CZASACH PANDEMII

Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedykolwiek dożyję czegoś takiego. Pandemia podobnie jak wojna  zawsze były dla mnie zjawiskami  totalnie abstrakcyjnymi ,co najwyżej  dobrym tematem na książkę lub scenariusz filmowy.   Sytuacja w jakiej   znaleźliśmy się w marcu tego roku dla znakomitej większości z nas jest  bardzo trudna. Obecnie powoli wracamy do rzeczywistości, ale do stuprocentowej normalności jeszcze droga daleka. Nie będę ukrywać, że to co przytrafiło się nam wszystkim w pewnym momencie totalnie mnie przerosło. Na początku była to jedynie wściekłość i   irytacja spowodowana odwołanymi zawodami. Nie miałam jeszcze  wtedy świadomości ,że brak możliwości sprawdzenia miesiącami wykuwanej formy to za chwilę będzie najmniejszy problem. Byłam przekonana .że w ciągu miesiąca wszystko wróci do normy, ale chyba zwyczajnie nie dopuszczałam do świadomości faktu ,że koronawirus zamierza zagościć u nas na dłużej. Trochę za...

OKRESOWY SPADEK MOTYWACJI- ZJAWISKO PRZEJŚCIOWE

Z pasją bywa podobnie jak z innymi aspektami naszego życia i samym życiem. To jest jak sinusoida. Wzloty i upadki. Uczucie euforii przeplatane ze stanami depresyjnymi. Nie ma ludzi  u których występuje linia prosta, nie ma ludzi , którzy tej sinusoidy nie doświadczają, nie ma ludzi szczęśliwych każdego dnia. Dążymy do spokoju i stabilizacji, walczymy o szczęście,ale nie mamy do końca na to wpływu choć bardzo byśmy tego chcieli. Do czego zmierzam. Co zrobić kiedy następuje regres pasji? Spada motywacja i brak chęci po prostu staje się problemem i to nie dzień lub dwa ,ale znacznie dłużej? I nie pomagają motywacyjne teksty i plany ,a nawet wizualizacja naszych marzeń . Zaczynamy się zastanawia czy przypadkiem nie nastąpiło wypalenie tematu. Po Maratonie Poznańskim kiedy osiągnęłam cel roku i który był najcudowniejszym moim startem sezonu siłą rozpędu i prawem superkompensacji poprawiłam jeszcze rekord życiowy na 10 km. Tym samym zamknęłam tabelkę odhaczając życiówki na wszyst...