To był (jest) niewątpliwie specyficzny rok nie tylko w kontekście
biegowym, ale ja się tutaj skupię tylko na bieganiu. 😊 Pora na podsumowanie biegowego 2k20!
Wiosna pokrzyżowała
plany startowe bez wyjątku wszystkim biegaczom. Starty wyleciały z kalendarza
dosłownie z dnia na dzień, pozostał ogromny niedosyt i chwilowy totalny brak
perspektyw. Nie będę ukrywać, że na początku ogarnęła mnie wściekłość
zwłaszcza, że czułam się w szczytowej formie i jedyne czego mi brakowało to
sprawdzianu tej formy. Niestety. Jedyne co mogłam zrobić to własny test na
treningu żeby mniej więcej przekonać się na co mnie stać. Sprawdzian na
dystansie 5 km w dniu moich czterdziestych piątych wypadł obiecująco: 19.56 ,ale
wiadomo, że oficjalną życiówką tego nazwać nie mogłam. Cóż mogłam zrobić dalej?
Robić swoje. Nie przerwałam treningów, biegałam dalej, odgruzowałam rower co
okazało się świetnym sposobem aby jak najwięcej czasu spędzać na świeżym
powietrzu i fajną odskocznią od biegania. Z rowerem ponownie się polubiliśmy i
myślę, że tak już zostanie. W maju poszłam na roztrenowanie, bo czułam, że
muszę zwolnić i dać odetchnąć organizmowi aby ze świeżymi siłami ruszyć z
treningami pod jesienny sezon. Uparcie wierzyłam, że i dla biegaczy zapali się
w końcu zielone światło i zawody wrócą do kalendarza.
No i i wreszcie doczekałam się :). Na początku lipca pojawiły się pierwsze
kameralne imprezy. Nie było ich co prawda dużo i nie ukrywam, że trzeba było
się mocno naszukać i nagłówkować żeby znaleźć coś sensownego i nie nabrać się na wirtuala ;). Pierwsze dwa kameralne
starty to dwie piątki : przełajowa i asfaltowa zaliczone dzień po dniu w pierwszy weekend.To była frajda! Wynik stanowił problem drugorzędny. Chodziło o tę niepowtarzalną atmosferę wspólnego biegu. Rozczulał mnie widok dmuchańca. Serio :) Gdyby
dało radę logistycznie to chyba upchnęłabym jeszcze jeden bieg w ten weekend , ale na
szczęście dla mojego zdrowia rady nie dało 😊 Byłam tak wygłodniała startów, że zapisywałabym
się dosłownie wszędzie.
Połowa lipca to debiut na pierwszym górskim biegu na skromnym
dystansie 10 km -Trojak Trail- w ramach DFBG. Pojechałam przekonać się czym to
się je i dlaczego ludzie tak bardzo się takimi biegami ekscytują, a przy okazji
spędzić kilka dni w górach ze znajomymi. Organizacja Festiwalu, jego atmosfera
i klimat zachwyciły mnie, ale co do moich poczynań w biegu górskim to efektu „wow’’u
siebie nie stwierdziłam. Może dlatego, że jestem kompletnym beztalenciem
górskim, zbiegać nie umiem i boję się
(wszyscy mnie wyprzedzali), a pod górę nawet jak próbowałam biec to tempo
miałam takie ,że zastanawiałam się czy mi się zepsuł zegarek. Przez całą trasę był jeden, jedyny w miarę płaski odcinek na tyle niestety krótki, że kiedy po ok. 300 metrach jak zaczęły nogi
współpracować zaczęłam wkręcać się na konkretne tempo i już było fajnie to
znowu wyrosło jak spod ziemi strome podejście z błotem , korzeniami i
kamieniami. Dziękuję, nie moja bajka, wracam na asfalt 😊
Po górach mogę pochodzić 😊
W wakacje zaczęło pojawiać się coraz więcej startów, Cały czas byłam w mocnym treningu i liczyłam ,że jesienią pobiegnę jak co roku Maraton Warszawski. Kiedy dowiedziałam się ,że bieg się odbędzie miałam nadzieję, że będzie mi dane w nim wziąć udział, ale niestety. Ilość pakietów była ograniczona. Odbyło się losowanie. Potem jeszcze dwa dodatkowe kolejne, a mnie kompletnie nie dopisało szczęście i z żalem musiałam pogodzić się z faktem ,że tym razem Warszawa pobiegnie beze mnie i znaleźć sobie inny cel, a ponieważ w planach miałam we wrześniu dwie dychy cel znalazł się szybko, czyli poprawienie rekordu życiowego na tym własnie dystansie zwłaszcza, że ostatnia życiówka na dychę padła w 2017 i pomimo kilkunastu prób poprawienia jej wynik nie chciał nawet drgnąć, a ja za każdym razem odstawiałam coraz większą lipę.
Trenowanie pod dychę
nie było łatwe i nie ukrywam, że zdarzało się, że zwyczajnie nie dałam rady
dokończyć treningu, lub utrzymać zakładanego tempa, ale z czasem nawet te
straszne treningi polubiłam i pomimo ich
wysokiej intensywności byłam po nich znacznie mniej zmęczona niż po typowym
treningu do maratonu w tempie docelowym, a także szybciej się regenerowałam.
Wrzesień przyniósł oczekiwany cel. Po pierwszym nieudanym ataku w Tomaszowie nowy PB udało się w mękach nabiegać w ramach 60 Biegów Ulicami Sieradza. Nowa życiówka 41.55 cieszyła, ale czułam, że mam ochotę jeszcze coś z niej w tym roku urwać więc zapisałam się na III Bieg Ognia I Wody po torze wyścigowym w Poznaniu 17.10.
Październik to Garmin
Półmaraton Gdańsk i nowy PB 1.33.25. To był bieg! Bez kryzysów, równo pomimo,
że trasa nie była łatwa, kibiców niewielu i wiatr mocno dawał się we znaki zaś wspomnianego
wyżej 17 października wpadła kolejna życiówka na dychę 41.04. Ten wynik
satysfakcjonował mnie w pełni! No dobra…Te
5 sekund mogło być lepiej 😉 Ale w ten oto sposób mam kolejny cel 😊
W międzyczasie pojawiła się wizja maratonu w Krakowie. Tym
razem dopisało mi szczęście i zostałam wylosowana. Bieg był zaplanowany na 8
listopada, ale niestety trzy dni wcześniej został odwołany. Nie byłam
szczęśliwa , ale stwierdziłam, że nie mogę narzekać na ten sezon więc
zwyczajnie pogodziłam się z faktem, że królewski dystans musi poczekać , a poza
tym czułam już zmęczenie i potrzebowałam odpoczynku. Nie leniłam się co
prawda za długo, bo po tygodniu przerwy
w ramach zakończenia czy też rozpoczęcia 😉 sezonu poleciałam Niepodległościową5#LDZ dla
samej przyjemności wspólnego startu i udało się z co prawda niepowalającym na
kolana wynikiem jeszcze na koniec zająć trzecie miejsce open kobiet. Taki miły
akcent 😊
Co poza tym ,że udało mi się poprawić wyniki mogę napisać o
tym dziwnym roku? Brak ulubionych zawodów, w których startowałam rok w rok dał
mi szansę wystartowania tam gdzie pewnie bym się długo nie ruszyła lub wcale i
przy okazji taki wyjazd na bieg można było połączyć z innymi lokalnymi
atrakcjami np. Bieg Velostrady w Jaworznie i zabawa w Energilandii ;) Tym nie mniej mam nadzieję, że w kolejnym sezonie odbędą się moje
dyżurne żelazne pozycje repertuaru biegowego i w bardziej naturalnej formule.
Brak kibiców to chyba najboleśniej odczuwalna różnica. Nie oszukujmy się, ale i
biegi i życie w tych covidowych obostrzeniach mocno traci na jakości.
Podsumowując : sezon 2020 uważam za udany. Fajne wyniki, w sumie 9 startów, stuprocentowe zdrowie -nie bolało mnie dosłownie nic! (odpukać), nowe biegowe znajomości, wyjazdy, fantastyczna partnerka treningowa Agnieszka-biegamy razem już kilka miesięcy - trochę tych wspólnych kilometrów zrobiłyśmy no i niezmiennie jak zawsze najlepszy trener na świecie : Mariusz Kotelnicki 😊
Komentarze
Prześlij komentarz