Przejdź do głównej zawartości

PUCHAR MARATONU 2019/2010 - relacja


"Nigdy nie mów nigdy..."

Właśnie mija 7 rok odkąd zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Bywały lata tylko treningów grupowych, bywały lata kiedy wolałam trenować w samotności... Zauważyłam natomiast jedną rzecz... Im dłużej biegam tym bardziej dochodzę do wniosku, że w mojej pasji oprócz stawiania sobie ciągle nowych wyzwań co jakiś czas "odkrywam" coś nowego co okazuje się być fajne chociaż jeszcze do niedawna takie mi się nie wydawało.
Biegi cykliczne. Nigdy mnie to nie kręciło może dlatego ,że pierwsza próba zaliczenia cyklu City Trail w 2015 /16 zakończyła się niepowodzeniem . Zabrakło jednego biegu z powodu poważnej kontuzji. Od tamtego momentu zniechęciłam się i postanowiłam,że nigdy więcej takich imprez i przez kolejne lata konsekwentnie mnie to nie interesowało.Do jesieni ubiegłego roku.
Po roztrenowaniu wróciłam do biegania i chyba trochę intuicyjnie pomyślałam, że nie chcę przez całą zimę rezygnować z zawodów i czekać na nie do wiosny ,ale mam ochotę chociaż raz w miesiącu gdzieś wystartować. Miałam świadomość,że wyszukiwanie atestowanych tras pod wynik w tym okresie przygotowawczym trochę mija się z celem, bo co ja niby wtedy nabiegam, ale chęci żeby cieszyć się atmosferą były. I wtedy mnie olśniło,że w sumie tak nielubiane przeze mnie biegi cykliczne to idealny pomysł. Ponieważ docelowym startem wiosennym miał być DOZ Maraton w Łodzi stwierdziłam,że zaliczenie cyklu Pucharu Maratonu to strzał w dziesiątkę. Tym bardziej ,że wszyscy którzy choć raz go biegli wypowiadali się o nim z ogromna sympatią i szczerze polecali. No to już ... Krótka decyzja. Zapisana.

Cykl Pucharu Maratonu obejmuje 5 biegów. Aby zostać sklasyfikowanym trzeba zaliczyć minimum cztery z nich. Za każdy ukończony bieg zawodnik otrzymuje odpowiednią ilość punktów . Przy klasyfikacji końcowej brane są pod uwagę wyniki najlepszych trzech biegów.

Pierwszy bieg z cyklu PM na dystansie 5 km mogę z powodzeniem zaliczyć do moich największych porażek biegowych ever . Spodziewałam się że w terenowych warunkach łatwo nie będzie ,ale aż takiej kompromitacji też nie brałam pod uwagę.  Od początku było mi ciężko ,zegarek uparcie pokazywał tempo o  20 s wolniejsze niż wnioskowałam z mojego samopoczucia, każdy podbieg betonował mi nogi, a do tego wszystkiego miałam wrażenie ,że stopy dosłownie „ zapadają”  mi się w miękkim podłożu.
 Do 3 km  jeszcze próbowałam walczyć, na czwartym ledwie powłóczyłam nogami , a na 5 gdyby ktoś mi nie krzyknął że jestem trzecią kobietą to chyba bym przeszła  do marszu. Na metę wbiegłam skrajnie wykończona, runęłam na ziemię i leżałam tak z dobre 10 minut . Gdyby w końcu koledzy mnie nie pozbierali i nie postawili na nogi to chyba leżałabym tam jeszcze  tydzień ;)
Fatalny początek cyklu nie ukrywam, że mocno mnie zniechęcił i zastanawiałam się czy nie  lepiej będzie sobie tę imprezę darować .
 W międzyczasie zaczęłam chodzić na grupowe treningi przygotowujące do DOZ Maratonu do zaawansowanej grupy , którą prowadził Tomek Osmulski  oraz na grupowe treningi  wzmacniające do Piotra Kędzi. Oprócz tego cały czas bez zmian od kilku lat  treningi rozpisywał mi Mariusz Kotelnicki, który wiedząc ,że potrzebuję treningów  grupowych w sensie  potrzeby przebywania wśród ludzi,  zgodził się aby zagościły one  na stałe w moim planie treningowym.
Minął miesiąc , biegało mi się bardzo 
  dobrze więc stwierdziłam, że dam sobie szansę i pobiegnę drugi z cyklu bieg  tym razem na  dystansie 10 km.


Na starcie tradycyjnie dopadła mnie panika przedstartowa, ale jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Biegłam w grupce  z towarzyskim pacemakerem , osłonięta przed wiatrem i przy dużej dawce dobrego humoru. Nie mogło się nie udać. Druga open, z zapasem sił, bardziej treningowo niż startowo, bez umierania, a trasa jakby łatwiejsza a przecież ta sama niż miesiąc wcześniej w dodatku razy dwa. Po tym biegu nie ukrywam ,że nieśmiało zamarzyło mi się podium w klasyfikacji open kobiet i postanowiłam ,że na pewno  ukończę cykl. Fatalne wspomnienie z pierwszego biegu odeszło w niepamięć i bardziej bawiło a poza tym spodobała mi się sama formuła zawodów, jego organizacja i  atmosfera.
Połowa stycznia- 15 km. To było nie lada wyzwanie pobiec dobrze gdyż dwa dni wcześniej musiałam stanąć  oko w oko z mega stresem  i były to dwa dni kiedy nie mogłam dojść do siebie i zaakceptować rzeczywistości. Na szczęście na ogół w takich sytuacjach o ile nie jest to problem zdrowotny  z pomocą przychodzi mi oprócz bliskich moja pasja i niemal  zawsze pomaga. Ogarnęłam się i 19.01 odmeldowałam się w biurze zawodów z wielka chęcią mocnego biegu. 
Tym razem również zaczęłam w grupie, ale  ta szybko się  rozsypała z prostej przyczyny, że ja z Agnieszką narzuciłyśmy zbyt szybkie tempo i mądrzejsi koledzy grzecznie nam podziękowali za wspólny bieg no i cóż..Mieli rację...:) Ogromny kryzys dopadł mnie na drugiej pętli, ale wytrzymałam, na trzeciej ożyłam i bieg ukończyłam z niezłym wynikiem, druga open, a do domu wróciłam w świetnym humorze. 


Kolejny miesiąc zleciał nie wiadomo kiedy. Dużo się działo.  Praca jedna, praca druga, treningi, dużo kilometrów, wyjazd w góry , szkolenie Adidasa  i wszystko w moim życiu zaczęło się dobrze układać.  Czułam ,że łapię „gaz” i na myśl o kolejnym  biegu w cyklu PM zwyczajnie się cieszyłam. Ilość czterech pętli na trudnej trialowej trasie nie przerażała mnie jak wcześniej, a wręcz nakręcała adrenalinę. W dniu biegu pogoda idealna.Pozostało  tylko biec i cieszyć się zawodami :)
Nic ciekawego nie napiszę o tym biegu gdyż biegło mi się rewelacyjnie,no może  na jednym długim podbiegu trochę cierpiałam ,a poza tym luz. Druga open . :)
Ostatni bieg z cyklu na dystansie 25 km planowany na 15. 03  niestety  nie odbył się z powodu wiadomej sytuacji u nas w kraju. Tego dnia miałam zaplanowany udział w Recordowej 10 w Poznaniu, która tak  jak i wszystko również się nie odbyła. Mam nadzieję ,że jak najszybciej uda nam się wrócić do dawnego życia i cieszyć się nie tylko startami , ale wszystkim czym cieszyć się obecnie nie możemy.  Czasem mam wrażenie,że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Zapisując się na Puchar nie miałam świadomości,że żaden z zaplanowanych przeze mnie wiosennych startów nie odbędzie się, a na kolejne przyjdzie długo poczekać. To chociaż mogłam cieszyć się nimi zimą... Z pokorą czekam na lepsze czasy i optymistycznie ufam,że ten koszmar w którym przyszło nam żyć nie potrwa długo. Póki co nie rezygnuję z biegania i staram się wykorzystać wolny czas na czynności, którym na co dzień nie poświęcam zbyt wiele uwagi bądź na sprawy, na które brak mi często czasu pomimo chęci. Przetrwamy to! 

Piąty bieg PM odbędzie się w innym terminie. Będę :)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

NIEUDANY JUBILEUSZ- RELACJA Z 44 MARATONU WARSZAWSKIEGO

44 Maraton Warszawski był moim piętnastym w życiu maratonem i o ile do ostatnich dwóch moje przygotowania były średnie na jeża to tym razem podeszłam do tematu poważnie i zadaniowo jak niegdyś. Odzyskałam radość i pasję z treningów, wstawałam o 5.00 rano aby z moją przyjaciółką pobiegać,bardzo rzadko odpuszczałam, pilnowałam diety i byłam przekonana, że 25.09 odmelduję się na mecie z nowym rekordem życiowym. Niestety trzy tygodnie przed startem rozłożyła mnie jakaś infekcja. Na początku myślałam,że to zwykłe przeziębienie i za trzy dni będzie po temacie. Tymczasem dziadostwo trzymało ponad dwa tygodnie. Musiałam zluzować z treningami,ale wciąż miałam nadzieję,że wykuwana tygodniami forma odda na zawodach. Pisząc to już trochę ochłonęłam ale uwierzcie,że w niedzielę byłam bardzo rozczarowana i rozżalona. A teraz przejdźmy do relacji. Będę się streszczać. Do Warszawy pojechałyśmy z Agnieszką w sobotę. Aga zarezerwowała prześliczny apartament na starówce 500 metrów od startu. Odeb

"CHCĘ BYĆ SZCZUPŁA I WYSPORTOWANA"-JAK ZACZĄĆ?

Siedzący ryb życia, złe nawyki żywieniowe, spowolniony w wyniku upływu lat metabolizm skutkują efektem nadprogramowych kilogramów, ociężałością, kompleksami i często problemami zdrowotnymi. Od kilku lat coraz więcej ludzi stara się skończyć z takim trybem życia, podejmuje aktywność fizyczną ,a co poniektórzy zmieniają swój styl życia i wizerunek o 180 stopni i z otłuszczonego urzędnika zasiadającego co wieczór z piwem przed telewizorem stają się osobą wysportowaną i energetyczną. Oczywiście metamorfoza nie następuje w przeciągu miesiąca,cudów nie ma, a napisałam to celowo ,bo mimo wszystko są wśród nas ludzie ,którym się wydaje ,że pewne rzeczy uda się im przeprowadzić właśnie w tempie expresowym. Niestety nie da się. Do tego wrócimy. Jak zacząć? Od czego zacząć? Stajemy przed lustrem w przymierzalni w wieku lat trzydziestu paru przykładowo i okazuje się ,że coś na co długo nie zwracaliśmy uwagi wymknęło się nam spod kontroli. Sylwetka nie ta sama, wiszący brzuch,  tu i ówdzie fał

PO RAZ TRZYNASTY! RELACJA Z 43 MARATONU WARSZAWSKIEGO

  Dokładnie dwa lata przyszło mi czekać na kolejny, trzynasty w moim życiu maraton. Dystans, do którego mam wyjątkowa słabość i który uwielbiam!  Przyznam szczerze, że w którymś momencie straciłam wiarę, że kiedykolwiek jeszcze będzie mi dane przebiec królewski dystans w normalnej formule, z kibicami, bez covidowych ograniczeń i w normalnym świecie toteż byłam przeszczęśliwa kiedy wrócił normalny świat i udało mi się zdobyć pakiet na 43 Maraton Warszawski. Pozostało tylko solidnie przepracować okres letni aby powalczyć o nowy rekord życiowy. No i właśnie...Tu pojawił się problem... W ekspresowym skrócie napiszę jak wyglądały moje przygotowania do tego tak bardzo wyczekiwanego przeze mnie startu. W zasadzie  wszystko zaczęło się komplikować już pod koniec stycznia kiedy na treningu interwałowym nabawiłam się kontuzji mięśnia dwugłowego i musiałam zrobić przymusową przerwę. Nie była co ona prawda zbyt długa, gdyż trwała zaledwie osiem dni, ale po powrocie przez dłuższy czas nie było mowy