Właśnie mija 7 rok odkąd zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Bywały lata tylko treningów grupowych, bywały lata kiedy wolałam trenować w samotności... Zauważyłam natomiast jedną rzecz... Im dłużej biegam tym bardziej dochodzę do wniosku, że w mojej pasji oprócz stawiania sobie ciągle nowych wyzwań co jakiś czas "odkrywam" coś nowego co okazuje się być fajne chociaż jeszcze do niedawna takie mi się nie wydawało.
Biegi cykliczne. Nigdy mnie to nie kręciło może dlatego ,że pierwsza próba zaliczenia cyklu City Trail w 2015 /16 zakończyła się niepowodzeniem . Zabrakło jednego biegu z powodu poważnej kontuzji. Od tamtego momentu zniechęciłam się i postanowiłam,że nigdy więcej takich imprez i przez kolejne lata konsekwentnie mnie to nie interesowało.Do jesieni ubiegłego roku.
Po roztrenowaniu wróciłam do biegania i chyba trochę intuicyjnie pomyślałam, że nie chcę przez całą zimę rezygnować z zawodów i czekać na nie do wiosny ,ale mam ochotę chociaż raz w miesiącu gdzieś wystartować. Miałam świadomość,że wyszukiwanie atestowanych tras pod wynik w tym okresie przygotowawczym trochę mija się z celem, bo co ja niby wtedy nabiegam, ale chęci żeby cieszyć się atmosferą były. I wtedy mnie olśniło,że w sumie tak nielubiane przeze mnie biegi cykliczne to idealny pomysł. Ponieważ docelowym startem wiosennym miał być DOZ Maraton w Łodzi stwierdziłam,że zaliczenie cyklu Pucharu Maratonu to strzał w dziesiątkę. Tym bardziej ,że wszyscy którzy choć raz go biegli wypowiadali się o nim z ogromna sympatią i szczerze polecali. No to już ... Krótka decyzja. Zapisana.
Cykl Pucharu Maratonu obejmuje 5 biegów. Aby zostać sklasyfikowanym trzeba zaliczyć minimum cztery z nich. Za każdy ukończony bieg zawodnik otrzymuje odpowiednią ilość punktów . Przy klasyfikacji końcowej brane są pod uwagę wyniki najlepszych trzech biegów.
Pierwszy bieg z cyklu PM na dystansie 5 km mogę z powodzeniem zaliczyć do moich największych porażek biegowych ever . Spodziewałam się że w terenowych warunkach łatwo nie będzie ,ale aż takiej kompromitacji też nie brałam pod uwagę. Od początku było mi ciężko ,zegarek uparcie pokazywał tempo o 20 s wolniejsze niż wnioskowałam z mojego samopoczucia, każdy podbieg betonował mi nogi, a do tego wszystkiego miałam wrażenie ,że stopy dosłownie „ zapadają” mi się w miękkim podłożu.
Do 3 km jeszcze próbowałam walczyć, na czwartym ledwie powłóczyłam nogami , a na 5 gdyby ktoś mi nie krzyknął że jestem trzecią kobietą to chyba bym przeszła do marszu. Na metę wbiegłam skrajnie wykończona, runęłam na ziemię i leżałam tak z dobre 10 minut . Gdyby w końcu koledzy mnie nie pozbierali i nie postawili na nogi to chyba leżałabym tam jeszcze tydzień ;)
Fatalny początek cyklu nie ukrywam, że mocno mnie zniechęcił i zastanawiałam się czy nie lepiej będzie sobie tę imprezę darować .
W międzyczasie zaczęłam chodzić na grupowe treningi przygotowujące do DOZ Maratonu do zaawansowanej grupy , którą prowadził Tomek Osmulski oraz na grupowe treningi wzmacniające do Piotra Kędzi. Oprócz tego cały czas bez zmian od kilku lat treningi rozpisywał mi Mariusz Kotelnicki, który wiedząc ,że potrzebuję treningów grupowych w sensie potrzeby przebywania wśród ludzi, zgodził się aby zagościły one na stałe w moim planie treningowym.
Minął miesiąc , biegało mi się bardzo
dobrze więc stwierdziłam, że dam sobie szansę i pobiegnę drugi z cyklu bieg tym razem na dystansie 10 km.
Na starcie tradycyjnie dopadła mnie panika przedstartowa, ale jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Biegłam w grupce z towarzyskim pacemakerem , osłonięta przed wiatrem i przy dużej dawce dobrego humoru. Nie mogło się nie udać. Druga open, z zapasem sił, bardziej treningowo niż startowo, bez umierania, a trasa jakby łatwiejsza a przecież ta sama niż miesiąc wcześniej w dodatku razy dwa. Po tym biegu nie ukrywam ,że nieśmiało zamarzyło mi się podium w klasyfikacji open kobiet i postanowiłam ,że na pewno ukończę cykl. Fatalne wspomnienie z pierwszego biegu odeszło w niepamięć i bardziej bawiło a poza tym spodobała mi się sama formuła zawodów, jego organizacja i atmosfera.
Połowa stycznia- 15 km. To było nie lada wyzwanie pobiec dobrze gdyż dwa dni wcześniej musiałam stanąć oko w oko z mega stresem i były to dwa dni kiedy nie mogłam dojść do siebie i zaakceptować rzeczywistości. Na szczęście na ogół w takich sytuacjach o ile nie jest to problem zdrowotny z pomocą przychodzi mi oprócz bliskich moja pasja i niemal zawsze pomaga. Ogarnęłam się i 19.01 odmeldowałam się w biurze zawodów z wielka chęcią mocnego biegu.
Tym razem również zaczęłam w grupie, ale ta szybko się rozsypała z prostej przyczyny, że ja z Agnieszką narzuciłyśmy zbyt szybkie tempo i mądrzejsi koledzy grzecznie nam podziękowali za wspólny bieg no i cóż..Mieli rację...:) Ogromny kryzys dopadł mnie na drugiej pętli, ale wytrzymałam, na trzeciej ożyłam i bieg ukończyłam z niezłym wynikiem, druga open, a do domu wróciłam w świetnym humorze.
Kolejny miesiąc zleciał nie wiadomo kiedy. Dużo się działo. Praca jedna, praca druga, treningi, dużo kilometrów, wyjazd w góry , szkolenie Adidasa i wszystko w moim życiu zaczęło się dobrze układać. Czułam ,że łapię „gaz” i na myśl o kolejnym biegu w cyklu PM zwyczajnie się cieszyłam. Ilość czterech pętli na trudnej trialowej trasie nie przerażała mnie jak wcześniej, a wręcz nakręcała adrenalinę. W dniu biegu pogoda idealna.Pozostało tylko biec i cieszyć się zawodami :)
Nic ciekawego nie napiszę o tym biegu gdyż biegło mi się rewelacyjnie,no może na jednym długim podbiegu trochę cierpiałam ,a poza tym luz. Druga open . :)
Ostatni bieg z cyklu na dystansie 25 km planowany na 15. 03 niestety nie odbył się z powodu wiadomej sytuacji u nas w kraju. Tego dnia miałam zaplanowany udział w Recordowej 10 w Poznaniu, która tak jak i wszystko również się nie odbyła. Mam nadzieję ,że jak najszybciej uda nam się wrócić do dawnego życia i cieszyć się nie tylko startami , ale wszystkim czym cieszyć się obecnie nie możemy. Czasem mam wrażenie,że w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny. Zapisując się na Puchar nie miałam świadomości,że żaden z zaplanowanych przeze mnie wiosennych startów nie odbędzie się, a na kolejne przyjdzie długo poczekać. To chociaż mogłam cieszyć się nimi zimą... Z pokorą czekam na lepsze czasy i optymistycznie ufam,że ten koszmar w którym przyszło nam żyć nie potrwa długo. Póki co nie rezygnuję z biegania i staram się wykorzystać wolny czas na czynności, którym na co dzień nie poświęcam zbyt wiele uwagi bądź na sprawy, na które brak mi często czasu pomimo chęci. Przetrwamy to!
Piąty bieg PM odbędzie się w innym terminie. Będę :)
Komentarze
Prześlij komentarz