Półmaraton Warszawski marzył mi się od dwóch lat, ale w 2016 poskładała mnie kontuzja, zaś w ub roku za namową przyjaciół zdecydowałam się na inaugurację sezonu w Gdyni. Jak to się mówi: do trzech razy sztuka, tym razem postanowiłam,że choćby się waliło i paliło to 13 PZU Półmaraton Warszawski odbędzie się ze mną:)
Szczerze mówiąc i tu nie obyło się bez problemów. 3 tygodnie wcześniej po raz trzeci na wiosnę (zawsze na wiosnę :/) odnowiła się moja "dyżurna" kontuzja. Za każdym kolejnym razem przyjmuję to coraz spokojniej ale szczęśliwa z tego powodu też nie jestem. Pracowałam ciężko całą zimę, co wobec faktu,że tej pory roku szczerze NIE ZNOSZĘ było dla mnie nie lada wyczynem, niemal bohaterstwem , a tu z początkiem marca znowu to samo. Niestety część treningów musiałam odpuścić, albo wykonać na pół gwizdka., Do tego dopadło mnie potworne znużenie i przemęczenie. Marzec fundował mi stres za stresem, piętrzyły się problemy z każdej strony ,duże, małe i bardzo poważne , a do tego moja nietolerancja na zimno osiagnęła chyba apogeum. Półmaraton zbliżał się wielkimi krokami, a u mnie kontuzja i brak energii. Po prostu wspaniale:/ Treningi starałam się robić przynajmniej 4 razy w tygodniu, często ignorując ból. Problem zdrowotny z jakim się zmagam nie wymaga zaprzestania treningów, ale niestety mocno potrafi je uprzykrzyć a czasem wręcz je uniemożliwić.Byłam zła i zniechęcona,że znowu na wiosnę o nic nie powalczę, bo zamiast cisnąć oporowo ja muszę się barować ze zdrowiem.
Tydzień przed Półmaratonem zaliczyłam dychę w Zelowie na Inauguracje sezonu startowego. Ślisko i wiatr w twarz to tak pokrótce.Od 5 km dałam sobie spokój z mrzonkami o dobrym wyniku wychodząc z założenia,że wypruwanie flaków mija się z celem. Wynik obciachowy tak,że bardziej mi się chciało z niego śmiać niż byłam wściekła, ale nie oszukujmy się że skrzydeł mi to też nie dodało.Statuetka z wygranej kategorii wiekowej na pociechę i tyle w temacie. Czasu do półmaratonu robiło się coraz mniej, noga bolała,a do tego jeszcze świadomość że za miesiąc maraton, Szkoda gadać. Dlaczego znowu ja??? Byłam rozżalona na cały świat.
Piątek 2 dni przed Półmaratonem wyszłam z koleżanką porobić przebieżki według planu. Noga bolała tragicznie chociaż dzień wcześniej nie miałam większych problemów na treningu i wydawało mi się,że jest lepiej. Podłamana wróciłąm do domu,mocno zastanawiając się co dalej ale nie zmieniło to faktu,że dnia nastepnego siedziałam w pociągu do Warszawy. Tradycyjny rozruch dzień przed startem olałam,bo zwyczajnie bałam się tego co powie moja noga i w niedziele odmeldowałam się w blokach startowych niepewna niczego. Z jednej strony strach czy w ogóle dam radę ,a z drugiej marzenie o rekordzie życiowym poniżej 1:35. Abstrakcja dla jednych. Głupota dla innych. Pasja niestety nie zawsze dyktuje rozsądne decyzje,ale może napiszę o samym biegu:)
Pogoda dopisała . Słońce, rześkie powietrze i bezchmurne niebo powodowały,że po prostu nogi same się rwały ścigania. Na starcie tłumy biegaczy, "Sen o Warszawie", łzy w oczach, tradycyjne odliczanie i ruszamy!
Początek jak zawsze w ciasnocie. Staram się trzymać w miarę blisko chorągiewki na 1:35.Tempo pierwszych km pomiędzy 4:30, a 4:20. Jest ok :)
Biegnie mi się dobrze, noga nie boli (adrenalina i ketonal działaja), oddech miarowy. Kibice na trasie dodają wiatru w skrzydła. Warszawa urzeka swoim pięknem (tak, dla mnie jest to piękne miasto), chociaż mnie i tak najbardziej interesuje widok chorągiewki pacemakera i zegarek. Do 10 km jest cudownie i komfortowo. Wizja życiówki staje się realna, czuję efekt flow, są siły ,ale od 10 km...KONIEC BAJKI.. Zaczynam zwalniać, robi mi się ciężko, nogi słabną, zając zaczyna się mocno oddalać , a mnie dopada złość i zniechęcenie. Tempo spada i odnoszę wrażenie,że ledwie się wlokę., Ratuje się tabletkami dextrozy i żelem licząc na cudowny przypływ energii ,ale generalnie mam dosyć i zaczynam rozważać zejście z trasy. Chorągiewka znika mi z oczu zabierając ze sobą sen o złamaniu 1:35, a ja się zastanawiam co dalej. Zejść? Ale właściwie to z jakiego powodu? Nawet nie mogę zwalić na nogę ,bo dzięki Bogu nie boli nic a nic. Trochę wstyd, właściwie to kuriozalny obciach byłby. Poza tym nie wiem gdzie jestem, nie znam miasta, jak się zatrzymam muszę jakoś wrócić na start, zmarznę..bez sensu. I ten wstyd,że taki słabiak jestem. Co z moją głową? Nie no, nie dam rady unieść tego wstydu.A w ogóle to po co mi ta połówka była??? Nigdy więcej żadnej połówki. Rozmyślam tak dobrych 6 km. Biegnie mi się źle, mam kryzys, zero przyjemności. Ja jednak chyba baaardzonie nie lubię połówek i na dodatek EWIDENTNIE nie umiem ich biegać. Zawsze to samo. :/
Po 16 km osiągam już kuriozalnie wolne tempo 4:42 i nie wierzę,że jest aż tak źle. Zerkam na zegarek i zaczynam przeliczać ile do końca i na ile musiałabym spiąć pośladki co by się nie skompromitować do reszty. Kiepski czas w Zelowie mogłam usprawiedliwić fatalnymi warunkami ,ale tu? Liczę i liczę i wychodzi ,ze jak zepnę tyłek to mam szansę na życiówkę. No nie będzie to rzecz jasna złamane 1:35, ale miło by było wrócić do domu z nowym PB jakikolwiek by on nie był :) Nie dowierzam i przeliczam jeszcze raz. Jest szansa!!! Od tego momentu dostaję wiatru w żagle. Przyspieszam. Wysiłek zaczyna być swego rodzaju przyjemnością, siły wracają, ile mogę to cisnę i cały czas przyspieszam. 500 metrów do mety daję już ile fabryka dała, tempo 4:15 i bieg kończę z nowym PB 1:36:16. :)
Cieszę się bardzo, ale niedosyt jest. Życiówka poprawiona blisko minutę cieszy ,ale d..nie urywa. Z drugiej strony wygrałam walkę z własną głową i chyba to było mi dzisiaj najbardziej potrzebne. A tak swoją drogą zastanawiam się jak to jest ,że 3 lata temu stając na starcie bez zegarka, zaczynając zawsze za szybko i umierając 80% dystansu nigdy,ale to przenigdy nie rozważałam opcji zejścia z trasy. Mogłam cierpieć nieprawdopodobnie, ale nigdy głowa mi nie szwankowała. Pesel? Czy może zupełnie inna świadomość biegania w tej chwili?
Podsumowując: start zaliczam na plus. Warszawa po raz kolejny mnie nie rozczarowała, a teraz pytanie czy będzie mi dane ponownie się w niej zjawić za miesiąc na Orlen Warsaw Marathon. Trzymajcie kciuki, bo zdrowie niestety dalej szwankuje.
Komentarze
Prześlij komentarz