Wróćmy do biegania :)
Ostatni wpis był relacją z Orlen Warsaw Marathon, który ukończyłam po kilkutygodniowej przerwie wymuszonej kontuzją. Ten maraton w zasadzie uratował mnie przed porzuceniem pasji biegania raz na zawsze. Zniechęcona kolejną przerwa, bólem i spadkiem formy moja samoocena znowu sięgnęła dna. Inne czynniki niestety też temu nie sprzyjały. Po prostu nienajlepszy okres .Bywa i tak...
Maj upłynął pod kątem powolnego powrotu do treningów. Zawody prawie wszystkie odpuściłam. Wstydziłam się że nie jestem w formie i o nic nie moge powalczyć ,a biec żeby zaliczyć i dostać medal to nie moja bajka.
Wtedy podjęłam decyzję,że dam sobie jeszcze jedną szanse na poprawę wyników do jesieni .Wóz albo przewóz. Jeśli nie będę w stanie jeszcze czegoś z siebie wykrzesać to zwyczajnie odpuszczam . Postawiłam tym razem na współpracę z trenerem. Mój wybór padł na Mariusza Kotelnickiego znanego łódzkiego trenera . Ruszyliśmy od końca maja po łódzkim Rossmanie, który był testem czy cokolwiek jeszcze ze mnie zostało sensownego . To był najbardziej stresujący bieg w całym roku.Nie byłam pewna czy uda mi się zmieścić w 45 minutach. Udało się, więc nieco podbudowana ruszyłam ochoczo z treningami :
Czerwiec ,lipiec , sierpień to okres ciężkiej tyrki, ale dawałam radę. Zawzięłam się i nie odpuszczałam . Tygodnie wypełnione pracą i treningami mijały szybko.
Docelowym startem sezonu miał być 39 PZU Maraton Warszawski. Nieśmiało marzyłam o złamaniu 3h i 20 minut. Treningi szły dobrze,współpraca z Mariuszem układała się znakomicie, pojawiły się małe sukcesy biegowe jak choćby wygrana w Półmaratonie Aleksandrowskim czy złamanie 43 min na dychę lub miejsca na podium w kategorii wiekowej.Ewidentnie widziałam,że następuje progres i powoli wiara w siebie zaczęła mi wracać. Tydzień przed maratonem nowy PB na 5 km : 20:20 w Kleszczowie dał kolejnego wiatru w żagle i ruszyłam do Warszawy w miarę spokojna.Dwa dni spędziłam na expo i 24 września o godzinie 9.00 stanęłam w blokach startowych 39 PZU Maratonu Warszawskiego w towarzystwie Pitera i z grupą balonika na 3:20. Tym razem postanowiłam zaufać pacemakerowi i szczerze był to bardzo dobry pomysł :)
Co do biegu to niewiele pamiętam z trasy, biegło mi się dobrze, oddech spokojny, kilometry mijały błyskawicznie, a jedyne co mnie interesowało to chorągiewka pacemakera i punkty żywieniowe. Tempo jak w zegarku. Piter towarzyszył mi do 20 km . 4 km przed meta przechwycili mnie na rowerach Kasia z Boguszem i dali tyle motywacji,że jeszcze podkręciłam tempo. Na metę wpadłam z czasem 3:19:30 i sama nie wierzyłam ze to zrobiłam. Radości nawet nie muszę opisywać :) Euforia, łzy, wzruszenie...Po prostu maraton :) Mój ukochany dystans :)
Tydzień później padł kolejny rekord życiowy na dychę 42:10 na Biegnij Warszawo .
Po tym biegu wciąż byłam w treningu ale czułam że już mocno potrzebuję odpoczynku. Plan był wyśrubować jeszcze wynik na dychę na Biegu Niepodległości, ale 3 tygodnie wcześniej na Półmaratonie Szakala nabawiłam się kontuzji i musiałam udać się na przymusowe roztrenowanie co było mi nawet na rękę.Kontuzją nie przejmowałam się w ogóle, przeszła sama po dwóch tygodniach, a przyznam się że po cichu nawet byłam zadowolona że z czystym sumieniem mogę odpocząć od biegania.Tym bardziej ,że Szakal kompletnie mi nie poszedł i czułam,że chwilowo mam dość. Sezon zakończyłam zającując synowi w jego pierwszej dyszce i nie ukrywam,że była to najprzyjemniejsza dyszka w sezonie )
Biegowa Jesień spełniła moje oczekiwanie. Bieganie ponownie pomogło mi odzyskać wiarę w siebie, pojawiły się kolejne marzenia :) Pasja przyniosła spełnienie.Warto było dać sobie jeszcze jedną szansę. I pomyśleć że tak niewiele brakowało żebym się poddała. A czy to przypadkiem nie ja często w swoich starszych wpisach nie mówiłam o tym że nigdy nie należy rezygnować nawet jeżeli po raz kolejny trzeba zaczynać od początku? No i po raz kolejny zaczynałam ...i udało się ! BTW mam nadzieję że jednak kolejny rok będzie da mnie łaskawszy niż ten i poprzedni i nie będę musiała pól roku tracić na wychodzenie z biegowo-zdrowotnego doła :)
Nie chce rozpisywać się o planach, mam nadzieje że zdrowie dopisze i motywacji nie zabraknie. Nie zawsze jest łatwo godzić prace na 8 h z zajęciami w fitnesie i jeszcze upychać treningi, ale mam nadzieje,ze dam rade zrealizować kolejne cele. Mieć cel- to znaczy żyć !
Na koniec chciałabym podziękować przede wszystkim Mariuszowi za przygotowanie, synowi i przyjaciołom za wsparcie i ciepłe słowa i wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki :)
Szczęśliwego Nowego Roku!
Komentarze
Prześlij komentarz